niedziela, 29 stycznia 2012

Film „Proc?"

W poprzednim wpisie napisałem o kultowym w Czechach filmie „Proc?". I zamieszczam link do niego poniżej.


Gambrinus Liga

Poniżej tekst, który napisałem do ostatniego Magazynu PS. Wniosek z niego taki, że czeska ekstraklasa organizacyjnie jest daleko za nami. Poziom Gambrinus Ligi jest jednak dość wysoki.

xxxxxxxx

Fajny stadion, nie? – zapytał mnie czeski znajomy. To było pod koniec lat 90. Obiekt Sparty Praga, niedawno gruntownie zmodernizowany, budził naszą zazdrość. Cztery dwupoziomowe trybuny, wyrastające
zaraz za liniami bocznymi i końcowymi. W Polsce wtedy taką dwupoziomową mieliśmy chyba tylko jedną – w Mielcu. W dodatku pojawiły się na niej krzaki. W tym samym czasie w Krakowie, na obiekcie Wisły, za jedną z bramek straszyło coś, co wyglądało na podróbkę Bramy Brandenburskiej.
Kilkanaście lat później Warszawę odwiedził redaktor naczelny czeskiego „Sportu" Lukaą Tomek. Ze swoim zastępcą weszli na murawę stadionu Legii. Cmokali, oglądali, z podziwem kręcili głowami. – Ale tu musi być superatmosfera! – mówili. Dziś prawie wszyscy Czesi, którzy interesują się futbolem, przyznają, że organizacyjnie polska ekstraklasa bije ich ligę na głowę.

Chłopaki nie płacą

– W czeskich klubach wszystko dobrze poukładane jest tylko w Sparcie, Viktorii Pilzno i może jeszcze w paru klubach z czołówki. Pozostałe przeżywają ogromne problemy. Głównie finansowe – opowiada Mateusz Słodowy. Od półtora roku jest on piłkarzem beniaminka Gambrinus Ligi Viktorii ®iµkov. Na początku stycznia przyjechał na testy do Górnika Zabrze.

– Chciałem zmienić pracodawcę, bo w Pradze od kilku miesięcy mi nie płacili. Zresztą, gdy koledzy dowiedzieli się, że mogę przejść do polskiego klubu, od razu poprosili mnie, żebym skontaktował ich z moim menedżerem – dodaje Słodowy. Nie ma się czemu dziwić, bo w porównaniu z Polską w czeskich zespołach pieniądze są nieporównywalnie mniejsze. Zawodnik może czuć się szczęśliwy, jeśli ma kontrakt na poziomie kilkunastu tysięcy euro rocznie. W klubach z dołu tabeli piłkarze dostają po kilkaset euro miesięcznie.
Oczywiście nie dotyczy to Sparty Praga, klubu absolutnie wyjątkowego. Jej budżet jest dwa razy większy niż drugiego najbogatszego zespołu czeskiego. W dziesiątce najlepiej zarabiających zawodników ligi jest aż ośmiu przedstawicieli Sparty. To – oraz sukcesy (11 tytułów mistrzowskich w 18 sezonach rozegranych od podziału Czechosłowacji, czyli 1993 roku) – powoduje, że praska drużyna jak żaden inny klub działa na
wyobraźnię Czechów. Ostatni tego przykład oglądaliśmy w grudniu. Czeskie gazety dzień w dzień na pierwszych stronach rozpisywały się o rewolucji na Letnej (przy tej ulicy znajduje się stadion Sparty). Zdymisjonowany został cały sztab szkoleniowy z, wydawałoby się nietykalnym, menedżerem
Jozefem Chovancem. Zastąpiono go Jaroslavem Hrebikiem (pensja ok. 12 tys. euro miesięcznie), ostatnio pracującym z juniorskimi drużynami narodowymi.

Zmiany dokonano, choć po rundzie jesiennej Sparta prowadzi w tabeli z przewagą sześciu punktów nad Slovanem Liberec. Zarząd klubu uznał, że jest to potrzebne, aby w sierpniu bić się o Ligę Mistrzów. Dla Sparty kolekcjonowanie krajowych tytułów to za mało. I w czasie, gdy sytuacja w klubie była rozbierana na czynniki pierwsze, do VfL Wolfsburg przechodził z Viktorii Pilzno Petr Jiracek. Za ponad 4 mln euro.

Informacja ta trafiła na pierwsze strony gazet, ale i tak przegrała z newsem,że Sparta ma nowego trenera bramkarzy (byłego golkipera m.in. Newcastle United Pavla Srnicka). Jak wyrwać Repkę Odejście Jiracka to kolejny cios dla Gambrinus Ligi, narzekającej na deficyt gwiazd. W zasadzie każdy młody zawodnik – ze wspomnianych powodów finansowych – przy pierwszej lepszej okazji ucieka za granicę. W tej sytuacji dmucha i chucha się na tych znanych piłkarzy, którzy są. A najbardziej rozchwytywany jest Tomas Repka. Już 38-letni piłkarz znacząco obniżył loty, jesienią rozegrał tylko trzy mecze w lidze i w styczniu po prostu wyrzucono go ze Sparty. Wtedy rozpętało się medialne szaleństwo pod tytułem „Gdzie trafi Repka". Był krok
od podpisania umowy w Pilźnie. Nic z tego nie wyszło, bo wiosną nie mógłby grać w 1/16 fi nału Ligi Europy z Schalke 04 Gelsenkirchen. Ostatecznie jedna z barwniejszych postaci czeskiego futbolu wylądowała w Dynamie Czeskie Budziejowice, którego współwłaścicielem jest bohater EURO 1996 Karel Poborsky.

– Sprowadzenie Repki to prezent dla naszych kibiców – menedżer Dynama Jiri Kotrba nie ukrywał, że przy angażowaniu doświadczonego obrońcy argumenty czysto piłkarskie zeszły na drugi plan.

Ale nawet Repka nie przyciągnie tylu kibiców, żeby zapełnić kasę. To może stać się tylko za sprawą Ligi Mistrzów. Wie coś o tym Tomaą Paclik, właściciel Viktorii Pilzno. Do poprzedniego sezonu jego klub startował z budżetem wynoszącym ok. 3 mln euro. Mimo to w porywającym stylu (70 goli w 30 meczach) sięgnął po tytuł. W kolejnym roku tylko nieznacznie zwiększył nakłady, a mimo to dostał się do Champions League. W niej Viktoria nie miała nic do powiedzenia w starciach z Barceloną, ale w spotkaniach z AC Milan i BATE Borysów mistrz Czech uzbierał pięć punktów (oraz trzecie miejsce w grupie i prawo gry wiosną w Lidze Europy). Teraz Paclik spija śmietankę. Według wstęp nych wyliczeń na grze w Lidze Mistrzów zarobił ok. 11 mln euro. Do tego doszedł jeszcze teraz zimowy transfer Jiračka.

Stadiony niepotrzebne
Zyski byłyby większe, gdyby Viktoria mogła podejmować europejskich rywali na własnym stadionie. To jednak nie było możliwe. Nie zdążono z remontem i kibice z Pilzna musieli jeździć do Pragi na nowy, oddany w 2008 roku do użytku 21-tysięczny obiekt Slavii. Zresztą stadiony to kolejny problem czeskiej piłki. Ich modernizowanie idzie bardzo powoli. Rzadko powstają nowe (w tym roku zbudowany będzie prawdopodobnie tylko jeden, 12-tysięczny w Hradcu Kralove). Jest już przesądzone, że po bieżącym sezonie piłkarze Banika Ostrawa będą musieli opuścić rozpadający się stadion na Bazalach. Plan zakładał postawienie nowej areny, ale zabrakło pieniędzy. W efekcie jeden z najpopularniejszych w Czechach klubów grać będzie w Witkowicach (dzielnica Ostrawy).

Ale niedostatek stadionów nie jest dla Czechów dramatem narodowym. Tak samo jak brak jednego, dużego centralnego obiektu, na którym występować mogłaby reprezentacja. – W tej chwili stadiony Sparty i Slavii zupełnie nam wystarczają. Większy obiekt nie jest potrzebny. Przecież nawet przy okazji meczu barażowego o wejście do EURO 2012 trybuny na Letnej nie wypełniły się do końca. Kompletu nie przyciągnęła też Hiszpania – wyjaśnia Radek Bejbl, pomocnik wicemistrzów Europy z 1996 roku.
Inna sprawa, że wśród Czechów, którzy nie interesują się piłką, panuje przekonanie, że stadiony to miejsce dla chuliganów (kultowy za naszą południową granicą film „Proč" o kibicach Sparty niewiele stracił na aktualności). Wzrosło ono w ostatnim roku, gdy doszło do kilkunastu burd z udziałem kiboli. W półfinale Pucharu Czech pseudokibice Slavii wtargnęli na murawę, gdy ich klub przegrał z Sigmą Ołomuniec. Niektórzy z nich bili się z policją broniącą dostępu do pomieszczeń klubowych. Dramatyczniejsze wydarzenia towarzyszyły finałowi. W Jihlavie najpierw Mlada Boleslav pokonała w karnych Sigmę, potem chuligani urządzili między sobą na boisku regularną bitwę.

Ochrona uciekła, a na policję trzeba było czekać kilkanaście minut Niestety w budowaniu złego wizerunku kibica swój udział mają kibole z Polski, którzy przyjeżdżają rozrabiać na mecze Banika.

Można jednak – lekko przerabiając klasyka – zadać pytanie: skoro jest tak źle, to dlaczego jest tak dobrze? Jak to się dzieje, że Czesi systematycznie grają w Lidze Mistrzów? Stoi za tym pracowitość piłkarzy i dyscyplina taktyczna. Podkreślają to Bejbl i Słodowy. Mówił też o tym Michal Hubnik, gdy rok temu przechodził jako lider klasyfikacji strzelców Gambrinus Ligi do Legii Warszawa.

Poza tym na młodych Czechów silnie działa magia karier zawodników, którzy po EURO 1996 roku rozjechali się po ligach zachodnich (m.in. Vladimir Smicer, Pavel Nedved), lub obecnych gwiazd (Petr Čech, Tomaą Rosicky czy Milan Baros).

piątek, 27 stycznia 2012

Rozmowa z Dusanem Uhrinem

Dusan Uhrin w 1996 roku doprowadził czeskich piłkarzy wicemistrzostwa Europy. Przed EURO 2012 nie jest jednak optymistą. Rozmawialiśmy w grudniu. Tekst był publikowany w „Przeglądzie Sportowym".
xxxxxxxx


Po losowaniu grup finałowych wszyscy byli szczęśliwi: Polacy, Grecy, Rosjanie, Czesi. Pan również?
Tak, to najlepsza grupa, jaka mogła nam się trafić. Ale jest przy tym bardzo zdradliwa, bo wyrównana. Każdy zespół myśli teraz o awansie i po wszystkim dwa zespoły będą rozczarowane. Czesi nie będą mieć łatwo. Już na starcie zagrają z groźną Rosją, Greków lekceważyć nie można, potem czeka ich mecz z Polską. To będzie szczególnie trudne spotkanie. Przecież wystąpicie przed własną publicznością.

Atut własnego boiska czyni z nas faworyta grupy?
Myślę, że awansujecie do kolejnej fazy mistrzostw. Bardzo bym chciał, żeby tym drugim zespołem były Czechy. Ale czy tak będzie? Nie wiem.

Co pan powie o obecnej drużynie Czech?
W ostatnich dwóch latach ten zespół i Bilek byli niesamowicie krytykowani. Nie chodziło tylko o wyniki w kilku meczach, ale i o styl gry. Często ta krytyka była zasłużona. Na koniec jednak awansowali do EURO 2012 i to jest sukces trenera.

Ten awans spowodował, że teraz jest już wszystko w porządku? Za wcześnie jest, aby mówić, że już jest O.K. Ale na pewno lepiej. Bilek budował nowy zespół, wypróbował z pięćdziesięciu piłkarzy, co mecz widzieliśmy inną jedenastkę. Zawodnicy poznawali się, zgrywali. Wyjściowy skład ukształtował się dopiero w ostatnich dwóch, trzech spotkaniach i przełożyło się to na wyniki. Ale awansu nie byłoby, gdyby zabrakło nam szczęścia. Ono było po stronie Czechów w obu barażowych meczach z Czarnogórą, w eliminacjach, gdy grali na wyjeździe ze Szkocją i zremisowali po karnym z ostatniej minuty. W końcu szczęście mieli podczas losowania grup finałowych. Pytanie tylko, czy ono dalej będzie im sprzyjać?

Petra Cecha przedstawiać nie trzeba, każdy wie, że na świetną grę stać Tomasa Rosicky'ego. A kto może być gwiazdą zespołu spośród mniej znanych piłkarzy?
Petr Jiracek, to bardzo zdolny chłopak. Przypomina mi trochę Pavla Nedveda. Szkoda tylko, że jego talent eksplodował tak późno. On ma już przecież 25 lat, nie tak dawno był piłkarzem drugoligowym. Brakować mu może doświadczenia.

Da się porównać drużynę Bilka z zespołem trenowanym przez pana w 1996 roku, gdy zostaliście wicemistrzami Europy?
Trudno zestawiać te reprezentacje ze sobą. Myślę, że my lepiej graliśmy w piłkę. W pierwszej części  turnieju mieliśmy trudniejszych przeciwników. Mówiło się, że trafiliśmy do grupy śmierci. Niemcy, Włochy i Rosja to były topowe drużyny. Jeśli miałbym na siłę szukać jakiegoś punktu wspólnego dla tych drużyn, to jest to ten fart, o którym mówiłem. W 1996 roku mieliśmy go w meczu z Rosją, gdy wygrywaliśmy 2:0, ale rywale strzelili nam trzy gole, w tym ostatniego na pięć minut przed końcem. Nie załamaliśmy się jednak i doprowadziliśmy do remisu.
Czy któryś z piłkarzy z obecnej reprezentacji Czech miałby szansę załapać się do pana zespołu?
(chwila ciszy). Petr Jiracek.

Dziś nie trenuje już pan żadnego zespołu. Zobaczymy pana jeszcze na ławce?
Chciałbym jeszcze rok popracować jako szkoleniowiec. Ostatnio usunąłem się w cień, bo musiałem do porządku doprowadzić zdrowie. Miałem poważną operację, potem długą rehabilitację. Ale teraz czuję się na siłach, żeby pracować.

Może w Polsce? Ostatnio to modny kierunek wśród trenerów zza naszej południowej granicy?
Nie dziwię się, wasza liga jest atrakcyjna. Przyjąłbym ofertę od któregoś z czołowych klubów. Nieskromnie powiem, że w jakim kraju nie pracowałem, zawsze były to tamtejsze najlepsze zespoły.

Michal Bilek zostaje po EURO 2012

Do dziś wszyscy myśleli, że po EURO 2012 Michal Bilek przestanie być selekcjonerem czeskiej reprezentacji. W końcu wyniki miał byle jakie i uratował się tylko rzutem na taśmę (wygrane baraże z Czarnogórą). Pewnie sytuacja by się zmieniła, jeśli Czesi za pół roku doszliby przynajmniej do finału. Ale zejdźmy na ziemię...
Po wywiadzie, jakiego szef czeskiej federacji Miroslav Pelta udzielił dziennikowi „Sport", wszystko jest jasne. – Awans do mistrzostw Europy automatycznie przedłużył kontrakt Bilka na czas eliminacji mundialu w 2014 roku – powiedział Pelta. Zapytano go, a co w przypadku, gdyby Czesi zaliczyli sromotną wpadkę. – To jest sport, wszystko może się zdarzyć. Wydaje mi się, że mamy dobry sztab trenerski i piłkarzy. W EURO 2012 możemy osiągnąć dobry wynik – dodał Pelta.

Kibice nie są z tego zadowoleni. W ankiecie na stronie „Sportu" blisko trzy czwarte fanów powiedziało, że to słaby pomysł.




środa, 25 stycznia 2012

Ivo Viktor, czeski Jan Tomaszewski

Ivo Viktora, bramkarza mistrzów Europy z 1976 roku, odwiedziłem w grudniu ubiegłego roku. Najpierw mnie ostrzegano, że bywa niesympatyczny, humorzasty itp. Nic z tego. Okazał się przemiłym człowiekiem. Gdy zadzwoniłem do niego i powiedziałem, że jestem w Pradze, odpowiedział, że może być problem, bo jest w Ołomuńcu. Obiecał, że za kilkanaście minut oddzwoni. Tak się stało. Powiedział, że specjalnie dla mnie dzień wcześniej wróci do Pragi.
xxxxxxxxxx

Ja? Siódmym najlepszym piłkarzem w historii mistrzostw Europy? – dziwi się Ivo Viktor. Właśnie trzyma w dłoniach i przegląda Magazyn „Przeglądu Sportowego" z rankingiem największych herosów EURO. – Żeście mnie umieścili w doborowym towarzystwie. Platini, Zidane, Jaszyn, van Basten. Wyżej od Schmeichela... Dziękuję bardzo – kręci głową. – Niesłusznie? – pytamy. Viktor milczy chwilę i tylko się uśmiecha. – Zabiorę to ze sobą. Jak będzie komu trzeba, to przypomnę, że się trochę grało – puszcza oko.

Wygląda na to, że przynajmniej w Uhrineves nie musi. To położona kilkanaście kilometrów od centrum peryferyjna dzielnica Pragi. Jedno duże skrzyżowanie, mała galeria handlowa, urząd, przystanek. Były bramkarz, mistrz Europy z 1976 roku, pięciokrotnie wybierany najlepszym piłkarzem Czechosłowacji, dwukrotnie najlepszym golkiperem Europy (1969 i 1976) wysiada z autobusu. Mimo 69 lat wciąż ma świetną sylwetkę. Przechodzi kilkadziesiąt metrów. Maszeruje energicznym krokiem, dwa razy podnosi rękę, żeby odpowiedzieć na pozdrowienia innych. W kawiarni zamawia kawę i wodę mineralną. – Pan nie musi płacić – usłyszy za kilkadziesiąt minut od kelnerki. W tym czasie opowiada m.in. o finale mistrzostw Europy z 1976 roku, co czuł, gdy Antonin Panenka w konkursie rzutów karnych pokonywał Niemca Seppa Maiera słynną podcinką, dlaczego Jaroslav Vojevoda śmiechem reagował na wspomnienie pracy w Legii Warszawa, szansach Czechów i Polaków w EURO 2012, talencie Petra Cecha i komu łokciem przyłożył Stanisław Oślizło.

Euro 1976
Nie byłoby złotego medalu z Jugosławii, gdyby nie trenerzy Vaclav Jezek i Jozef Venglos. Udało im się zebrać w jednym zespole świetnych piłkarzy z dwóch pokoleń. Byli młodsi i starsi. Ale ja czułem się jak weteran. Miałem już 34 lata. Wiedzieliśmy, że jesteśmy mocni, przecież przed finałowym turniejem długo nie przegraliśmy żadnego meczu. Jednak i tak trudno było być optymistą. No bo spójrzmy na naszych rywali. Jugosławia, gospodarz, a wiadomo, że takim gra się łatwiej. Niemcy, aktualni mistrzowie świata, zresztą ich dobrze powinniście znać, bo graliście z nimi ten słynny mecz na wodzie. I jeszcze Holandia, wicemistrzowie świata z Johanem Cruyffem.
Półfinał przyszło nam grać właśnie z Holandią. Wydaje mi się, że oni nas zlekceważyli. Myślami byli już finale. Pewnie byli przekonani, że skromna ekipa z biednej Czechosłowacji nic złego im nie zrobi. Jak było na boisku, wiadomo. Ondruą najpierw strzelił im gola, potem pokonał mnie. W dogrywce dobili ich Nehoda i Vesely. Ten sukces mocno nas podbudował przed decydującym meczem.

Finał z Niemcami
Pamiętam, że gdy wyszedłem na boisko w Belgradzie, pomyślałem: – Taki wielki stadion i tak mało ludzi. To było trochę dziwne, w końcu to był finał mistrzostw Europy. Na trybunach byli głównie miejscowi. Z Czechosłowacji
– garstka osób. Przyjechali do Jugosławii dwoma autokarami. Czuliśmy, że widownia jest za nami. Pewnie dlatego że zwykle kibicuje się temu teoretycznie słabszemu, z drugiej strony jakoś nie lubili Niemców. W trakcie meczu wszystko się dla nas dobrze układało. Prowadziliśmy 2:1, do końca były może dwie minuty. Ale Niemcy mieli jeszcze rzut rożny. Wyskoczyłem do piłki, już prawie ją miałem, ale Hölzenbein trącił mnie i strzelił gola. Mój błąd. Niemiec nie był wysoki, ale pokonał mnie sprytem. Może i powinien w tej sytuacji być faul, ale winę biorę na siebie. Szkoda, tym bardziej że wcześniej dobrze mi się broniło. I w meczach kwalifikacyjnych, z Holandią, z Niemcami do tej ostatniej minuty.

Karny Panenki
Później żartowałem z Tondą Panenką, zresztą moim dobrym przyjacielem (mieszkaliśmy wtedy w jednym pokoju), że gdyby nie ja, nie byłoby rzutów karnych, jego słynnego strzału i nie zostałby legendą. Zanim doszło do strzelania jedenastek, była dogrywka. W niej już nic ciekawego się nie działo. Nie ryzykowaliśmy i czekaliśmy na karne. Trenerzy też nam nie podpowiadali, zastanawiali się, kto będzie strzelał. Na pięć uderzeń bramkarz powinien przynajmniej jedno obronić. System miałem taki, że wyczekiwałem do ostatniej chwili i rzucałem się w jeden róg. Przy pierwszych trzech strzałach szedłem w prawą stronę, piłka leciała w drugą. Dopiero przy uderzeniu Hoenessa wybrałem lewy. Futbolówka poszybowała nad bramką. I przyszła kolej na Tondę. Tą swoją podcinką strzelał już w lidze, mnie na treningach. Mówił, że jak w trakcie mistrzostw będą karne, też spróbuje. Do końca mu nie wierzyłem, że się na to zdecyduje. Przecież to czysty hazard. Jednak to zrobił i trafił. Gdyby było inaczej, nie wiem, co bym mu zrobił. Wygraliśmy. Kątem oka widziałem załamanego Beckenbauera. To on miał strzelać jako piąty Niemiec.
W nagrodę dostaliśmy kilkanaście tysięcy koron. To było za mało, żeby nawet kupić skodę. Były jeszcze dyplom i zegarek. Taki urok komunistycznego kraju. Kilku chłopaków wyjechało za granicę. Panenka do Rapidu, Ondruą do Francji. Ja jesienią 1976 roku złapałem kontuzję, niedługo potem przestałem grać.

Czasami słyszę opinię, że to był sukces bardziej słowacki niż czeski. Bo w pierwszym składzie kto był z Czechów? Ja, Panenka, Nehoda. To chyba wszystko. Ale nie zgadzam się z tym. Po pierwsze stanowiliśmy jedną drużynę, po drugie, i chyba najważniejsze, nam się wtedy nawet nie śniło, że Czechosłowacja może rozpaść się na dwa kraje. Poza tym w 2006 roku, na 30. lecie tamtego sukcesu, zorganizowano nam fety w Pradze i Bratysławie. Było tak samo uroczyście.

Napoleo
Na futbolu nie dorobiłem się fortuny, ale zostały mi wspomnienia. Także te dotyczące Polski. Pamiętam mecze z Górnikiem Zabrze w europejskich pucharach. Wtedy jeszcze byłem trzecim bramkarzem Dukli Praga. Niestety, głównie z tego powodu, że wasz piłkarz Oślizło uderzył łokciem Rudolfa Kučerę. To był utalentowany chłopak, ale musiał przedwcześnie zakończyć karierę. O Polsce opowiadał sporo Jaroslav Vejvoda, jeden z najlepszych trenerów, jaki prowadził mnie w Dukli. Świetny szkoleniowiec. Był niskim człowiekiem, taki Napoleon. Rzadko żartował. Ale gdy wspominał o pracy w Legii Warszawa, od razu się uśmiechał. Opowiadał historię, jak jechał z Legią na jakiś mecz, zdaje się do Związku Radzieckiego. Na zbiórce patrzy, a wszyscy zawodnicy wystrojeni w najlepsze, czarne garnitury. – Na pogrzeb jedziecie? – zapytał. Wyjaśnili mu, że garnitury chcą sprzedać. Wracali już w dresach. Co z tego, że to był wojskowy klub, pewnie dość bogaty jak na komunistyczne standardy, ale pieniędzy i tak nie było.

Petr Cech
Wcześniej w Czechosłowacji, teraz w Czechach mieliśmy i mamy szczęście do bramkarzy. Schrojf, starszy Kouba, Vencel, który był z nami w kadrze na turniej w Jugosławii, Hruąka, Stejskal, młody Kouba, dziś jest Petr Čech. Nie wymienię jednak tego najlepszego, bo bramkarzy nie da się porównać. Legendarny Frantiąek Planička, który doprowadził nas do wicemistrzostwa świata w 1934 roku, miał tylko trochę więcej niż 170 centymetrów wzrostu. Ja byłem wyższy, ale trudno mnie było nazwać kolosem. Dziś jest prawie dwumetrowy Petr Čech. A zwróćmy uwagę, że rozmiar bramek się nie zmienia. Choć czy wysocy mają łatwiej? Może w polu karnym, przy wrzutkach. Wtedy robi się tłok, bramkarz ma obok siebie kilkunastu zawodników: siedmiu, ośmiu swoich, z sześciu rywali. Jak leci piłka, musi się przepchać, iść po nią do końca. Ale w sytuacji sam na sam szanse są pół na pół, więcej zależy od napastnika, golkiper może mu tylko przeszkadzać szybkim wyjściem z bramki. Čech, gdy był nastolatkiem, nie rokował, że zostanie wybitnym bramkarzem. Owszem, miał talent, ale nie był szybki i zwinny. Jego szczęście polegało na tym, że trafił na doskonałych trenerów, w Sparcie, w Rennes, w Chelsea. Dziś jest jest jednym z najlepszych w Europie. Trudno wyobrazić sobie naszą reprezentację bez niego. Choć dziwiłem się, że zdecydował się grać w barażach o wejście do EURO 2012 z Czarnogórą ze złamanym nosem. Sam miałem taką kontuzję i wiem, że to bardzo nieprzyjemna sprawa. Dużo ryzykował, tym bardziej że niespecjalnie wiedzieliśmy, na co stać tę Czarnogórę. Gdyby mu nie wyszły te mecze, ludzie obwiniliby go za porażkę.

Polacy? Nie kojarzę
Jestem spokojny, że Petr doczeka się następców. Jeszcze gdy pracowałem jako trener bramkarzy w reprezentacji, staraliśmy się opracować jeden system szkolenia zawodników na tę pozycję. Dziś jest kilka szkół bramkarzy, własną ma m.in. Petr Kouba. To bardzo korzystne. Normalnie w trakcie sezonu, nawet w juniorskich drużynach, gdy jest cykl: mecz, trening, mecz, a na zajęciach dwudziestu paru chłopaków, w klubie nikt nie ma głowy do szkolenia golkiperów. Taki Kouba może wziąć do siebie paru bramkarzy i poświęcić im czas. W Polsce też uważacie, że macie szkołę bramkarzy? Hmm, niestety, trudno mi wymienić nazwiska. Oczywiście pamiętam Tomaszewskiego, świetny fachowiec. A współcześni... Z czeskiej ligi kojarzę Pietrzkiewicza, on broni w Baniku Ostrawa, niedawno był ten, co grał w finale Ligi Mistrzów. Nazywa się chyba Dudek, tak? Innych nie znam.

EURO 2012
Po losowaniu grup finałowych wszyscy byli szczęśliwi. Mówili, że rywale są tacy sobie, że gramy we Wrocławiu, blisko naszych granic. Ja jednak nie jestem takim optymistą. W mistrzostwach Europy trudniej jest wyjść z grupy niż na mundialu. Tu nie trafi się żadne Peru czy jakaś drużyna z Azji. Wszyscy przeciwnicy są wymagający. Według mnie to wy jesteście faworytem grupy. W końcu zagracie przed własną publicznością, a to naprawdę pomaga. Poza tym historia podpowiada, że gospodarze zwykle dochodzą dość daleko w turnieju. O drugie miejsce będziemy walczyć z Rosją i Grecją. Chyba ten pierwszy zespół będzie trudniejszy. Rosjanie zawsze są groźni, nawet jak nie mają wielkich nazwisk. No i mecze z Rosją są dla Czechów, choć dla was pewnie też, szczególne. Drużynie Michala Bilka łatwo nie będzie. Jest tylko dwóch wybitnych zawodników: Cech i Tomas Rosicky. Podobają mi się jeszcze młodzi Petr Jiracek i Vaclav Pilař. Dobrze grali w Viktorii Pilzno, mają za sobą udane występy w reprezentacji. Wszystko to jednak za mało, aby być spokojnym. Po raz ostatni klasową, europejską drużynę narodową mieliśmy podczas mistrzostw Europy w Portugalii. Od tego czasu minęło już osiem lat. Ale z drugiej strony, jakoś tak się układa, że Czechosłowacja i Czechy często zaskakująco dobrze radzą sobie w mistrzostwach Europy.


poniedziałek, 23 stycznia 2012

Bunt w Pilźnie

Kibice Viktorii Pilzno mówią „dość". Oburzyły ich ceny biletów na mecz 1/16 finału Ligi Europy z Schalke 04 Gelsenkirchen. Najtańsze wejściówki – na sektory za bramkami – mają kosztować 1200 koron, czyli ok. 47 euro. Droższe wejściówki 2000 koron (78 euro).
W odpowiedzi stowarzyszenie kibiców Viktorii powiedziało, że zbojkotuje mecz z Niemcami. Zdenerwowali się, bo klub łupił ich już przy okazji meczów w Lidze Mistrzów. Choć nie grali w Pilźnie, gdzie stadion był w remoncie lecz w Pradze na Slavii. Wtedy bilety kosztowały prawie 4000 koron.

A dla przykładu, gdy rok temu w Lidze Europy Sparta Praga grała z Liverpoolem (na Letnej) najtańsze wejściówki kosztowały 1500 koron. Najdroższe 3000 koron. Był jednak ukłon dla kibiców z karnetami. Oni mogli liczyć nawet na 50 proc. zniżki.





niedziela, 22 stycznia 2012

Tadeas Kraus, czyli nasz Tadeusz Kraus

Tadeusz Kraus pięć lat był kapitanem Sparty Praga. Dwa razy zagrał w finałach mistrzostw świata. I jest Polakiem z Zaolzia. Rozmawiałem z nim w 2010 roku przed meczem Lechem Poznań w Pradze ze Spartą w eliminacjach Ligi Mistrzów. Bardzo sympatyczny pan. Tekst był opublikowany w Magazynie „PS".
*****************

- Myśli pan, że dużo osiągnął jako piłkarz? - pytam Tadeusza Krausa. - Tyle co wielu innych. Nic nadzwyczajnego - zapewnia. - Ale na mecze Sparty chodzi pan z kartą wydaną przez klub. Każdy były zawodnik taką dostaje? - dopytuję. Starszy pan uśmiecha się. - Tylko najlepsi - odpowiada cichutko.

Za kilka godzin rozpocznie się mecz eliminacji Ligi Mistrzów Sparta - Lech Poznań. Przed bramą stadionu na Letnej, dziś Generali Arena, pustawo. Stoi znudzony wysoki, żylasty ochroniarz. Zagaduję go o Krausa i od razu się ożywia. - To nasza gwiazda! Reprezentant Czech - niemal wykrzykuje.

Obok w barze fast-food kawę piją Libor Sionko i Tomas Repka, a więc najsłynniejsi piłkarze dzisiejszej Sparty. - Grał u nas z pięćdziesiąt lat temu. Chyba na lewym skrzydle - mówi Repka, oglądając wydruk z klubowej strony sprzed dwóch lat. Jest tam informacja, że Tadeas Kraus Tadeas Kraus został członkiem galerii sław Sparty. Garść statystyk, zdjęcie z trenerem Jozefem Chovancem i prezesem Danielem Kretinskym.

Imię Tadeas napisane nie jest przypadkowo. Dla Czechów Kraus to ich rodak. Dlatego gdy pytam Sionkę i Repkę, czy wiedzą, że jest Polakiem z czeskiej strony Śląska Cieszyńskiego i na świat przyszedł jako Tadeusz, robią wielkie oczy.


Tadeusz Kraus urodził się w 1932 r. w Trzyńcu, mieście po I wojnie światowej zamieszkałym w blisko 80 proc. przez ludność deklarującą polską narodowość, ale leżącym w Czechosłowacji. 10-letni Tadek poszedł grać do Siły Trzyniec, klubu założonego przez Polaków. Tam nie liczył się tylko sport, ale pamięć o narodowych tradycjach. Dlatego po II wojnie światowej władze Czechosłowacji - mające świeżo w pamięci zajęcie przez wojska polskie Zaolzia w 1938 roku - zrobiły wiele, aby osłabić ośrodki polskości. Takim miejscem, kierowanym od 1945 do 1949 r. przez Wilema Krausa, ojca Tadeusza, była właśnie Siła. Klub udało się zdławić sprawdzonym komunistycznym sposobem. W myśl haseł, że wszystko trzeba jednoczyć, Siłę połączono z czeskim SK Třinec. - Na szczęście nas, sportowców, te spory nie dotyczyły. Może trudno w to uwierzyć, ale boisko łączyło. Na nim nie było Czechów, Polaków. Byli piłkarze. Tak samo później nie miałem problemów z imieniem. Tadeaą czy Tadeusz. Byłem Tadkiem - opowiada Kraus.

Rozmawiamy po polsku.
Często jednak wtrąca coś po czesku. Przerywa w pół zdania i przeprasza, że zapomniał polskiego słowa. - Rzadko mam okazję rozmawiać w ojczystym języku - tłumaczy. - A przecież gdy wyjeżdżał z Trzyńca w 1951 roku, prawie w ogóle nie mówił po czesku - śmieje się Eduard Machaczek, starszy do Krausa o trzy lata, kronikarz sportu trzynieckiego i zaolziańskiego. - Z pełnym przekonaniem można powiedzieć, że Tadek zrobił największą karierę spośród sportowców stąd się wywodzących - dodaje. Ta kariera w największym skrócie to: 458 meczów w Sparcie Praga (z czego 200 w lidze Czechosłowacji), 200 goli (60 w lidze), 23 mecze w reprezentacji, 6 goli, udział w mistrzostwach świata w 1954 i 1958 roku
Pytam Krausa, który z tych meczów zapamiętał najbardziej. Mistrzostwa nie były to dla niego udanymi turniejami. Do Szwajcarii pojechał jako 22-latek i piłkarz nieistniejącego już klubu Křídla vlasti Ołomuniec. Najpierw tylko z boku oglądał, jak Czechosłowacja przegrywa 0:2 z Urugwajem. Na boisko wyszedł w meczu o być albo nie być z rewelacyjnymi wówczas Austriakami (ostatecznie zajęli 3. miejsce). Czechosłowacy przegrali m.in. z Gerhardem Hanappim i Ernstem Happelem aż 0:5 i Kraus z kolegami wrócił do domu. Bez sukcesów było też cztery lata później w Szwecji. Kraus, wtedy ceniony już gracz Sparty, wystąpił tylko na inaugurację z Irlandią Północną. I znów przegrał, tym razem 0:1. W kolejnych meczach selekcjoner Karel Kolsky (w latach 60-tych prowadził Wisłę Kraków) już na niego nie stawiał, choć to on dwa lata wcześniej ściągnął go z Ołomuńca do Dukli Praga. - To był mój najlepszy trener. Wiele mnie nauczył, powtarzał, że jak dostanę piłkę, to mam już biec do końca boiska i dopiero tam podawać - wspomina Kraus. Taktyka raczej niewyszukana, ale jakże pasująca do lewoskrzydłowego.

Czeskie słowo
Kraus pytany o najważniejszy mecz odpowiada formułkami. Że każdy mecz był ważny, nie można żadnego wyróżniać.
Ale w końcu mówi: - Brazylia.
W 1956 rok Czechosłowacja pojechała rozegrać serię spotkań w Ameryce Południowej. Zaczęła właśnie od Brazylii. - Graliśmy na Maracanie.
Na tak dużym stadionie jeszcze nie byłem, ze 150 tysięcy ludzi na trybunach - Kraus aż podnosi głos. I opowiada o akcji z drugiej połowy.
- Dostałem piłkę na lewej stronie, przebiegłem do przodu, ściąłem do środka i znów na lewo. Podałem do Antona Moravčika, a on strzelił gola. To była sensacja! Wygraliśmy z Brazylią - Kraus jeszcze raz przeżywa ten mecz. Opowiadając, kręci biodrami, jakby znów dryblował. I wykonuje zamach nogą. Lewą. - Moja levicka była najlepsza - uśmiechnięty wtrąca czeskie słowo. Ma się czym chwalić.


180 koron za mecz
Ograł Canarinhos, którzy w składzie mieli Gilmara, Didiego czy Niltona Santosa. Ci piłkarza dwa i sześć lat później wygrywali mistrzostwo świata.
W 1962 r. w finale pokonali Czechosłowację 3:1. Krausa już w tej kadrze nie było.
- Zdecydowały chyba te dwa mecze z poprzednich turniejów - zastanawia się. Jedno lepsze zagranie, jakiś gol i pewnie by się ostał w reprezentacji. Wtedy zagrałby we wspomnianym finale z Brazylią. W 1960 r. zagrał o 3.miejsce mistrzostw Europy i był wymieniany jednym tchem obok wielkich czechosłowackiej piłki. Kraus miał przynajmniej tyle szczęścia, że mógł z nimi grać na boisku.
Który był z nich był najlepszy?
Zaolziak mruży oczy, szuka w pamięci. - Andrej Kvasnak, mój kolega ze Sparty był dobry. Ale wszystkich przerastał Josef Masopust. Do tego świetny kompan. Przyjaźnimy się do dziś. Wielka szkoda, że ostatnio choruje - mówi smutnym głosem. Vaclav Boreček, w Sparcie dbający o klubowe archiwum: - Coraz mniej zostaje piłkarzy ze starej gwardii. Ale nie tylko dlatego szanujemy ich, zapraszamy do klubu czy organizujemy spotkania. Oni są historią Sparty, byli piłkarze przez przywiązanie do klubu tworzą jego klimat.

Piłkarz z Trzyńca przyznaje, że też został wchłonięty przez Spartę. Trafił do niej w 1956 roku, po sezonie spędzonym w UDA Praga (dzisiejszej Dukli; tam poznał Masopusta), gdzie ściągnięto go jako żołnierza. Został na dziesięć lat. Jedynego mistrzostwa Czechosłowacji doczekał się dopiero w 1965 r. - Wtedy była zupełnie inny futbol. Więcej zależało od umiejętności piłkarza. Trzeba było po prostu grać w piłkę. Dziś liczy się siła i taktyka. Inni są też piłkarze i pieniądze. Jako zawodnik Sparty na 6. rano chodziłem do pracy w kolejowych zakładach ČKD. Po południu miałem trening. Pieniądze z klubu dostawaliśmy małe. 180 koron za zwycięstwo, 90 za remis. Obiad kosztował wtedy ze 40 koron - opowiada Kraus.

Swojskie klimaty
Po Sparcie krótko jeszcze grał w LIAZ Jablonec, po czym z żoną Anną, czwartą gimnastyczką igrzysk w Melbourne w 1956 r., wyjechał do Australii. Tam grał i trenował Slavię Melbourne. Namawiano go, żeby nie wracał do Czechosłowacji, gdzie resztki Praskiej Wiosny z 1968 r. deptali twardogłowi komuniści. - Ale ja wiedziałem, że Praga i Sparta to mój dom i muszę tam wrócić - wyjaśnia.
- Czuje się pan zatem Czechem czy Polakiem?
- Po tylu latach chyba Czechem - mówi, ale bez przekonania.
- O korzeniach pamiętam. Jeżdżę do Trzyńca na grób rodziców, czasem spotkam się ze starymi przyjaciółmi. Gadamy sobie po polsku - dodaje.

sobota, 21 stycznia 2012

Zarobki w Sparcie Praga


Były już budżety czeskich klubów, to teraz zarobki w najbogatszym zespole Gambrinus Ligi.
Do niedawna liderem pod tym względem był Tomas Repka. Ale blikanec odszedł do Czeskich Budziejowic i zluzował go Marek Matejovsky. Zresztą on też będzie wiosną nowym kapitanem Sparty.


Marek Matějovsky 330 tys. euro
Libor Sionko 330 tys. euro
Jiři Jarošik 330 tys. euro
Erich Brabec 310 tys. euro
Tomaš Zapotočny 250 tys. euro
za gazetą "Aha"

czwartek, 19 stycznia 2012

Jiri Bilek od jutra w Zagłębiu

Bratanek selekcjonera reprezentacji Czech Michala Bilka – Jiri Bilek – podpisał 2,5-letni kontrakt z Zagłębiem Lubin. Dziś popołudniu rozmawiałem z nim. Wyglądał na absolutnie przekonanego, że dobrze robi idąc do ostatniego klubu naszej ekstraklasy.
– Mój nowy zespół zobaczę dopiero w sobotę. W tej chwili jestem w Czechach. Do Polski wyjeżdżam dziś późnym wieczorem lub jutro z samego rana – powiedział Bilek.

Większa rozmowa z Jirim Bilkiem w Przeglądzie Sportowym.


środa, 18 stycznia 2012

Budżety czeskich klubów

Jako ciekawostka, znalezione jakiś czas, ale cały czas warte przypomnienia, żeby porównać z kasą polskich drużyn. Dla ułatwienia przeliczone z koron. Dane pochodzą sprzed startu bieżącego sezonu.

Sparta Praga - 11,7 mln euro
FK Mlada Boleslav - 5,8 mln euro
Slavia Praga - 3,9 mln euro
Viktoria Pilzno - 3,1 mln euro
FK Jablonec - 3,1 mln euro
Sigma Ołomuniec - 2,9 mln euro
Banik Ostrawa - 2,9 mln euro
FK Teplice - 2,9 mln euro
Bohemians 1905 Praga - 2,3 mln euro
Slovan Liberec - 2,3 mln euro
FC Hradec Kralove - 1,5 mln euro
Dukla Praga - 1,4 mln euro
Dynamo Czeskie Budziejowice - 1,3 mln euro
1.FK Příbram - 1,3 mln euro
Viktoria Žizkov - 1,3 mln euro
1.FC Slovacko - 1,1 mln euro


za magazynem „Hattrick"

wtorek, 17 stycznia 2012

Rozmowa z Petrem Koubą

Krótka rozmówka z Petrem Koubą. Zadzwoniłem do niego między świętami a Nowym Rokiem. Bez fajerwerków. Proste pytania o szanse Czechów w EURO 2012.

Jeszcze nie spotkałem Czecha, który powiedziałby, że losowanie grup EURO 2012 dla ich reprezentacji było pechowe. Pan również jest zadowolony?

Oczywiście, los nie mógł być dla nas bardziej łaskawy.

Niektórzy mówią, że czeskiej reprezentacji brakuje piłkarzy klasy światowej. Ale takim zawodnikiem nadal jest Petr Cech.

Naturalnie, gdyby nie Petr, trudno byłoby nam pokonać w barażach Czarnogórę. Mnie, jak byłego bramkarza, cieszy, że on od lat gra w topowym europejskim klubie i utrzymuje wysoki poziom. Zresztą coś w tym jest, że wcześniej Czechosłowacja, a teraz Czechy miały szczęście do dobrych golkiperów.

Bo Grecja, Polska i Rosja to słabi przeciwnicy?

Nie, oceniając losowanie w pierwszej kolejności nie patrzę na klasę rywali, ale na to, że wszystkie trzy mecze fazy grupowej rozegramy we Wrocławiu. To fajna sprawa dla czeskich kibiców.

Własne boisko to jednak atut polskiej drużyny. Wielu czeskich ekspertów uważa, że dzięki temu już teraz możemy szykować się na ćwierćfinał.

Niekoniecznie. Myślę, że największy potencjał mają Rosjanie. Prowadzi ich Dick Advocaat, trener, który ma ogromne doświadczenie i wie, na czym polega specyfika wielkich imprez piłkarskich. Sprawą otwartą jest, kto będzie tą drugą drużyną.

Jak ocenia pan szanse Czechów?

Tak samo jak waszej reprezentacji. W ostatnich latach przeżywaliśmy podobne problemy, zespół był przebudowywany. Na szczęście takie turnieje jak mistrzostwa Europy mają to do siebie, że wszystko może się zdarzyć. Wiem coś o tym, bo w 1996 roku w Anglii też nie dawano nam większych szans.

Wtedy nikt nie oczekiwał od was cudów, za pół roku polscy piłkarze będą grali pod presją.


To może być waszym największym kłopotem. Jeśli nie wyjdzie wam pierwszy mecz, atmosfera się popsuje i wtedy trudniej będzie w kolejnych spotkaniach. Z drugiej strony dobry wynik uskrzydla i możecie dojść naprawdę daleko.

My też uważamy, że mamy klasowych bramkarzy. Wymieni pan któregoś?

Wciąż jestem pod wrażeniem umiejętności Jerzego Dudka, podoba mi się Łukasz Fabiański, jest ten młody z Arsenalu Londyn.

Wojciech Szczęsny, prawdopodobnie to on będzie naszym pierwszym bramkarzem w trakcie EURO 2012.

Ma talent, ale w decydującym momencie może brakować mu doświadczenia. Żeby stał się naprawdę wielkim bramkarzem, musi jeszcze trochę pograć, coś osiągnąć. No, ale dobrze dla niego, że występuje w Anglii, w Arsenalu. To dobra szkoła dla bramkarzy.

Ogląda pan jeszcze czasami finał EURO 1996 z Niemcami i akcję z dogrywki, w której Oliver Bierhoff strzelił Czechom złotego gola?


Często słyszę to pytanie... Nie, nie wracam do tego meczu. Do pozostałych też. Nie jestem człowiekiem, który żyje przeszłością.

Ale tamtą akcję pan pamięta?

Trudno, żeby było inaczej. Błąd na pewno popełniłem. Wszystko przez to, że po strzale Bierhoffa piłka odbiła się od Michala Hornaka i zmieniła kierunek lotu. Na reakcję było już za późno. Pech polegał też na tym, że to był pierwszy finał z regułą złotego gola. Nie mieliśmy już szansy, żeby coś zmienić.


I pamiętna akcja z finału z 1996 roku (można przewinąć do 1,45 s).




poniedziałek, 16 stycznia 2012

Marzenie o grze w Polsce

Jestem po krótkiej rozmowie z Mateuszem Słodowym. Jest on piłkarzem, który ostatnio grał w Viktorii Zizkov, a teraz testuje go Górnik Zabrze. Gadalismy, bo przygotowuje do Magazynu "Przeglądu Sportowego" tekst o Gambrinus Lidze i jej problemach.
Mateusz generalnie potwierdził, że poza Spartą Praga i paroma wyjątkami jest tam bida z nędzą i większość piłkarzy marzy, żeby zaczepić się w naszej ekstraklasie. - Gdy koledzy dowiedzieli się, że idę do Górnika, prawie wszyscy poprosili, żebym skontaktował ich z moim menedżerem - mówił Słodowy.

Tekst do przeczytania w przyszłym tygodniu w Magazynie "PS".


niedziela, 15 stycznia 2012

Czesi we Wrocławiu

Koledzy z czeskiego dziennika „Sport" cały piątek spędzili we Wrocławiu. Jakie wyciągnęli wnioski?
- Miasto jest piękne.
- Hotel to wulkan luksusu.
- Stadion jeszcze ładniejszy. Według nich prezentuje się lepiej niż większość aren EURO 2008. Wrażenie zrobiło na nich, że gospodarze obiektu w szatni przyczepili z karteczkami, która szafka przypada któremu piłkarzowi.
- Okolice stadionu (słynna wielka dziura) to dramat, ale zostali zapewnieni, że sytuacja się zmieni. Do Pragi wrócili z wiarą, że tak będzie.

Jeszcze w trakcie podróży donosili, że „drogi nie są tak fatalne, jak można było się spodziewać. Ale i tak dobrze, że nie jedziemy do Gdańska".


Fot. Michal Petrak (http://twitter.com/michalpetrak)