czwartek, 29 marca 2012

Tomas Repka, „Rebel"

Tekst napisany w styczniu 2010 roku przy okazji wydania biografii Tomasa Repki.

xxxxxxxx

Jestem blikanec. Wymyśliłem to słowo. "Blik" znaczy błysk, impuls. I mnie co jakiś czas w głowie coś bliknie. A do tego rymuje się z "opilec", czyli pijak - mówi o sobie Tomas Repka, największy piłkarski skandalista na wschód od Łaby.
Radosław Majdan chwalił się tatuażami, pozował z Dodą,  Tomasz Hajto zbierał żółte kartki i słynął z tego, że mówi, co myśli, ale nie myśli, co mówi. Marek Citko otwarcie opowiadał, jak w początkach kariery biegał po imprezach i hulał w kasynach. Jeszcze paru innych naszych graczynie było aniołkami. Ale takimi mogą się wydawać przy Tomasu Repce.

- Pewnie było u was wielu piłkarzy, którzy balowali, a ich życie to materiał na książkę. U nas też. Ale dziś, gdy są kolorowe czasopisma, bulwarówki, internet nikt w Czechach nie jest tak obserwowany jak Tomaą - mówi Karel Felt z dziennika „Pravo". To przed nim Repka się otworzył. Kilka miesięcy temu Felt włączył dyktafon i nagrał kilkadziesiąt godzin opowieści stopera Sparty Praga. Wyszła z tego autobiografia. Tytuł „Rebel" (buntownik) podsunął sam Řepka w 2005 roku, gdy grał w West Ham United. Wtedy w Anglii postanowił, że kiedyś wyda książkę o swojej karierze i życiu. Zielone światło biografowi dał w ubiegłym roku.

Chrzciny „Buntownika"
Premiera odbyła się w połowie stycznia w Pradze. Pierwszego dnia w restauracji Como przy Vaclavske Namesti Repka podpisał prawie trzysta książek, drugiego w centrum handlowym Arkady na południu stolicy - ponad pół tysiąca. Sprzedaż „Buntownika" idzie lepiej niż pamiętników byłego premiera Miloąa Zemana, który opisał kulisy czeskiej polityki. W sumie rozeszło się już 140 tysięcy egzemplarzy. W ostatnich latach lepszą sprzedaż miały tylko przygody Harry'ego Pottera.
Czesi są narodem bardzo ułożonym. Chłop ma wrócić z fabryki do domu, zjeść knedlika ze svickovą, czyli sosem zrobionym głównie na bazie marchewki. Wieczorem może pójść do gospody i napić się piwa. Koniecznie cepovanego, a więc lanego z beczki. Nie ma wyjątków. Piłkarz ma grać, dziennikarz pisać, sprzedawca sprzedawać. Mało kto się wychyla, a jak już ktoś się odważy, to Czechów ogarnia szaleństwo. Plotkują, obgadują, podglądają. A Repkę znają wszyscy. Zagorzali kibole Sparty znani z kultowego filmu lat 80. „Proc?", a także kibice wybitnie niedzielni i kanapowi. Jedni powiedzą, że Repka to najtwardszy, a może i najlepszy obrońca w historii czeskiego futbolu, inni, że to ten wytatuowany potwór, który bije kamerzystów, pluje na rywal i i rozbija się po mieście Ferrari albo Mercedesem McLarenem.
- Połowa Czechów go kocha, druga połowa nienawidzi. Nikomu nie jest obojętny - twierdzi Michal Petrak z dziennika „Sport". - A ja się w ogóle tym nie przejmuję. Nie będę udawał, grał kogoś innego, niż jestem - wyjaśnia Repka. Okazję do rozmowy mamy na chrzcie książki w Pradze. Autor książki, wydawca i inne osoby, które przyczyniły się do jej powstania, symbolicznie polewają dzieło wódką i wychylają kieliszek. Za lepszą sprzedaż.
W pierwszej części imprezy widać, że Řepka czuje się nieswojo. Odpowiada na pytania dziennikarzy, bo musi. Kilka zdań i wystarczy. Gdy może, odsyła do rzecznika Sparty Ondřeja Kasika. Rozmawiając, masuje się po karku, ucieka oczami. Pytam go o kontakty z polską piłką. W książce wspomina jeden ze swoich pierwszych meczów w europejskich pucharach. Jako zawodnik Banika Ostrawa zmierzył się z Galatasaray Stambuł. Podkreślił, że miał okazję grać przeciwko „wybitnemu reprezentantowi Polski Romanowi Koseckiemu". - Tylko Kosecki, ktoś jeszcze? - pytam. - Tylko - krótko odpowiada. - A kto był twoim najtwardszym rywalem? - próbuję zagadnąć. - Kosecki - rzuca Řepka. Już wiem, że nie ma sensu ciągnąć rozmowy. W drugiej części imprezy, mniej oficjalnej, „ rebel" się rozluźnia. Na tarasie, gdzie można palić, sam podchodzi. - Przepraszam za zdawkowe odpowiedzi. Naprawdę niewiele wiem o polskiej piłce. Wymienię Koseckiego, może paru innych piłkarzy. Mecze? Ten z Lechem Poznań w ubiegłym roku o Ligę Mistrzów. To wszystko - mówi.

Wojownik z fajką

Pali przy tym jak smok. Czerwone Marlboro. Ze dwie paczki dziennie. Co z tego, że w salce obok jest Jozef Chovanec, generalny menedżer Sparty, jego były trener, którego nazywa „papa". W książce co chwila pada zdanie „papa Chovanec to...", „papa Chovanec tamto...". Řepka przyznaje, że palenie to zły nałóg, ale go lubi. Jedną paczkę papierosów ma w kieszeni spodni, drugą w podręcznej saszetce z dokumentami i kluczami. Na chrzcie książki licytowana ma być karykatura Řepki. - Tomaą, gdzie jesteś? Chodź już - ktoś krzyczy. Tomaąa nie ma, bo jeszcze łapczywie zaciąga się na tarasie. Prawie w biegu gasi i wskakuje na scenę. Licytacja stanęła na 50 tys. koron (jedna czeska korona to ok. 15 groszy - przyp. red.). Tyle dał Pavel Paska, menedżer Repki. Przebił spartański kwartet:  Libor Sionko, Marek Matĕjovsky, Erich Brabec, Jaromir Blaµek. Obecny był jeszcze Wilfried Bony, ale on nie licytował.
- Nic dziwnego, że właśnie tych piłkarzy zaprosił Tomaą. Z nimi trzyma się najbliżej. Choć trzeba raczej mówić o koleżeńskich układach. Jeśli o przyjaźni, to może z Sionką - tłumaczy Felt. Z pomocnikiem Sparty Řepka poznał się na początku kariery w Baniku Ostrawa. Razem grali w reprezentacji. Sionko: „Czy Tomaą jest moim przyjacielem? Nazwę go raczej dobrym kumplem". Faktem jest jednak, że to ze sobą najczęściej rozmawiają, w sezonie podwożą na treningi. A na boisku... - Tomaą to prawdziwy wojownik, najlepszy obrońca. Dobrze go mieć za plecami - mówi Sionko. Podobnie uważają trenerzy.
Repka w drużynie to skarb: trzyma kolegów w ryzach, charyzmą odstrasza rywali, nogi nigdy nie cofnie. - Mimo 37 lat to wciąż najlepszy obrońca Gambrinus Ligi - mówi Verner Lička, dziś menedżer Banika Ostrawa, kiedyś trener tego zespołu i w tamtym czasie szkoleniowiec Řepki.
- Zagrałem przeciw niemu latem, raptem kilka minut. Ale zdążyłem zauważyć, że to wyborny piłkarz. Jak się ustawia, jak kryje - nie może się nachwalić Radek Szmek, napastnik 1. FC Slovacko. Sparta z jego drużyną zmierzyła się w 2. kolejce, tuż przed pierwszym meczem z Lechem. Wygrała 2:1. Ot, takie zwykłe ligowe starcie. Ale nie. Było o nim głośno, bo na murawie Řepka zmienił się w „blikanca". - Pilnował naszego atakującego Ladislava Voleąaka. Mieli kilka spięć. W pewnej chwili, gdy piłka była daleko, Ladislav lekko kopnął Řepkę. Prażanin nie mógł tego tak zostawić. Podbiegł do Ladislava i go opluł. Řepka może sfaulować bez piłki, ale jego już nie można - relacjonuje Szmek. Pech piłkarza Sparty polegał na tym, że Voleąak opowiedział o wszystkim dziennikarzom, a zapis telewizyjny nie zostawił wątpliwości. Komisja dyscyplinarna orzekła dwa mecze zawieszenia.

Trzy miliony na kary

„Blikanców" Repka w karierze miał mnóstwo, przełożyły się one w sumie na 19 czerwonych kartek. Oto kilka najgłośniejszych:
2008 rok. Trzy kolejki do końca sezonu. Sparta gra u siebie z Brnem. W drugiej minucie rywale mają aut, ale piłkę trzyma Repka. Rzuca ją w twarz zawodnikowi Brna. Czerwona kartka, a od klubu dodatkowo 200 tys. koron kary. Sparta przegrywa ten mecz, a tytuł zdobywa Slavia Praga. Piłkarzom z Letnej zabrakło trzech punktów.
2007 rok. Sparta gra wyjazdowy mecz z Teplicami. Przegrywa 1:2. Już po 90. minucie sędzia odsyła na trybuny Michala Bilka, trenera prażan, i wtedy w Repkę wstępuje demon. Łokciami rozpycha wszystkich jak leci przy linii bocznej. W końcu dostaje czerwoną kartkę, a gdy schodzi do tunelu, uderza kamerzystę. Za karę nie zagrał w siedmiu meczach, musiał zapłacić 150 tys. koron i na półtora roku stracił opaskę kapitana.
2006 rok. Mecz z Teplicami. Trybuny buczą i obrażają Řepkę. Ten pluje w kierunku kibiców. Kara: 80 tys. koron.
2006 rok. Sparta gra w Jihlavie. Trener rywali Karl Večer coś krzyczy, a Řepka mu odpowiada, że jest kretynem. Czeska federacja wlepia mu 50 tys. koron kary.
Stoper z Letnej podliczył, że w karierze zapłacił 3 mln koron (ok. 450 tys. zł) różnych kar. Miał z czego. Teraz ponoć dostaje ok. 10 mln koron rocznie. Tyle będzie zarabiał też w następnym sezonie, właśnie przedłużył kontrakt. Ma w nim zapisane, że jeśli wystąpi w 20 meczach sezonu, umowa staje się ważna na kolejny rok. Jest najlepiej opłacanym piłkarzem w Czechach.
 
Bił kogo popadnie
Ale Repka miał „blikanca", którego nie da przeliczyć na żadne pieniądze. Był krok od wyjazdu na EURO 1996 do Anglii, gdzie Czesi sensacyjnie zajęli drugie miejsce. Wiosną Duąan Uhrin wysłał mu powołanie, Repka dostał nawet komplet strojów z numerem 13, pozował w nich do zdjęć. W marcu miał jeszcze zagrać na Strachovie, swego czasu największym stadionie Europy (pojemność 250 tys. ludzi) w eliminacjach młodzieżowych mistrzostw Starego Kontynentu z Hiszpanią. Po przerwie wyciął wschodzącą gwiazdę Realu Madryt Raula. UEFA zawiesiła go na dwa mecze. Kara obowiązywać miała w oficjalnych spotkaniach. Tak EURO 1996 przeszło mu koło nosa. - Gdybym wiedział, że te kartki wliczają się do seniorskiej piłki, odstawiłbym nogę - mówi dziś Repka.  Umiałby. Gdy trzeba, potrafi trzymać nerwy na wodzy. - W 1993 czy 1994 roku pojechaliśmy z Banikiem na obóz w Alpy francuskie. Graliśmy sparing z Gueugnon. Obrońca rywali sfaulował jednego z naszych. Tomaą przebiegł z 80 metrów i bił kogo popadnie. Daliśmy mu 15 tys. koron kary, ale powiedzieliśmy, że nie zapłaci, jeśli w sezonie będzie miał mniej niż trzy żółte kartki. Dostał chyba jedną - opowiada Lička.
Właśnie od czerwonej kartki datuje się jego niechęć do dziennikarzy. - W 2001 roku nasza reprezentacja poległa w eliminacjach mistrzostw świata w barażach z Belgią. Pierwszy mecz przegraliśmy na wyjeździe 0:1, a Řepka dostał czerwoną kartkę za uderzenie łokciem Barta Goora. W rewanżu też była porażka 0:1 i z Tomaąa zrobiono kozła ofiarnego. Nikt nie zwracał uwagi, że w drugim spotkaniu z boiska wylecieli Pavel Nedvĕd i Milan Baroą - opowiada Felt.
Po tych spotkaniach Řepka już nie wrócił do reprezentacji, kontakty z mediami ograniczył do minimum. Ku rozpaczy redaktorów, bo nic tak dobrze się nie sprzeda, jak „rebel" na okładce. W ubiegłym roku z pomocą przyszła im Vladka Erbova, modelka i celebrytka. Řepkę poznała podczas sesji fotograficznej przy sportowych samochodach. Tak mu zakręciła w głowie, że rzucił dla niej żonę Renatę, którą poznał jeszcze w Ostrawie.
 
Zaczeka na syna
Erbova lubi być w centrum wydarzeń i żeby o niej pisano. Z byle sprawą sama dzwoni do dziennikarzy. A to że gdzieś idzie na zakupy, a to że na mieście będzie z Tomaąem, albo że policja odholowuje jej „bavoraka", czyli beemkę, jak Czesi mówią na BWM. Białe terenowe X5 kupił jej Řepka. Na chrzcie też skradła mu show. Nagle wpadła na scenę i poprosiła mamę Tomaąa. - Przyniosłam kwiaty dla kobiety, bez której nie byłoby Tomaąa i tej miłości - powiedziała. Dziewczyny piszczały. Dosłownie, bo obecnych było kilka koleżanek Erbovej. Tylko Řepka wyglądał na zmieszanego całą sytuacją. Chyba najchętniej by uciekł.
- Bo to nie jest jego świat. Wie, że musi w nim uczestniczyć, jest profesjonalistą. Najlepiej jednak czuje się na boisku, w szatni - tłumaczy Felt.
Lička: - On z domu, małej wsi, wyjechał już jako 14-latek. Mieszkał w internacie, wydoroślał szybciej niż jego rówieśnicy. Często przychodził do mnie z osobistymi problemami, pytał o radę. Wiedziałem, że dla niego liczy się tylko piłka.
- Długo jeszcze będziesz grał? Sparta podpisała właśnie kontrakt z Tomaąem Zapotočnym, środkowym obrońcą. Może zabraknąć dla ciebie miejsca - pytam Řepkę.
- Nie wiem, jestem zdrowy, nic mi nie dolega. Chciałbym jak najdłużej, w Sparcie. Najlepiej tak długo, żeby wystąpić razem z moim synem Tommasem. Trenuje w Sparcie, papa Chovanec obiecał, że jak będzie miał 16 lat, to włączy go do pierwszej drużyny. To tylko sześć lat - odpowiada ze śmiechem. I poważnie dodaje: - Nie wyobrażam sobie życia po zakończeniu kariery.

Tomaą Řepka o...
» KARACH
W sumie zapłaciłem jakieś 3 mln koron. Pierwszą karę dostałem w 1992 roku w Ostrawie za czerwoną kartke  - 10 tys. koron. Najwięcej zapłaciłem w West Hamie, zabrano mi dwie tygodniówki, w przeliczeniu jakieś 2 mln koron.

» TATUAŻACH

Robię takie, jakich nikt nie ma. One są moje. Na prawej nodze jest symbol dobra i zła, na lewej spartański wojownik. Na lewej ręce scena z filmu „300" o bitwie Spartan z Persami, jest też napis ACS, czyli AC Sparta. On jest najbardziej widoczny. Na karku mam datę moich urodzin 2.1.1974. Z boku numer 2, który noszę na koszulce. Na prawej ręce inicjały moich dzieci Veroniki oraz Tommasa i daty ich narodzin.
» SAMOCHODACH
Najpierw miałem ©kodę Favorit Silverline, potem Opla Calibrę i Peugeota 405. Kiepskie miały przyspieszenie. Po przejściu do Fiorentiny spełnił się mój sen o Porsche 928 S4. Po roku dostałem Ferrari F355 Cabrio. Jeździłem także Ferrari 430 GT, Lamborghini Murcielago LP 640, Ferrari 575 Maranello. W Anglii poruszałem się Bentleyem.
» ŻÓŁTYCH KARTKACH
Mój bogaty zbiór żółtych kartek współgra z blikancami i czerwonymi kartkami. Nie liczyłem i już się chyba nie doliczę, ale było ich ze dwieście. W lidze, pucharach, reprezentacji. Przeważnie za faule i gadanie.
» STYLU GRY
Patrzę i zastraszam przeciwnika. To oczywiście nie znaczy, że go zlikwiduję. Jeśli nie zacznie, to mu nic nie zrobię. Ale dam mu poczuć, że ma do czynienia ze mną. Jak się odważy wejść na moje terytorium, będzie bolało. Bardzo bolało. Krótko: napastnik musi wiedzieć, że to jest terytorium Řepki i włazi na nie na własną odpowiedzialność.

*Cytaty z autobiografii Tomaąa Řepki „Rebel"

czwartek, 8 marca 2012

Rozmowa z Karelem Poborskym

Przeprowadzona dzięki uprzejmości rzecznika Dynama Czeskie Budziejowice Radima Supki. Opublikowana w ostatni wtorek – choć w krótszej wersji, bo wiadomo: gazeta nie jest z gumy – w „Przeglądzie Sportowym".

Przede wszystkim jak zdrowie? W ubiegłym roku przeszedł pan operację serca.
Dziękuję, już jest wszystko w porządku. Cieszę się, że mam to za sobą.

Co się właściwie stało? Wcześniej też miał pan takie problemy ze zdrowiem?

Kardiolodzy coś znaleźli i trzeba było pójść na operację. Ale tego typu kłopotów w trakcie kariery nie miałem. Wszystko zaczęło się, gdy już skończyłem z graniem.

Jak reagował pan na wyniki czeskiej reprezentacji?
Oczywiście awans do EURO 2012 bardzo mnie ucieszył, ale mimo wszystko gra naszego zespołu chyba nie pomogła mi w szybkim powrocie do zdrowia. Fajnie, że wszystko dobrze się skończyło.

Selekcjoner Michal Bilek to szczęściarz? Większość czeskich ekspertów uważa, że losowanie grup finałowych mistrzostw Europy było dla was najlepsze z najlepszych.
Nie wiem, czy można mówić, który z trenerów jest szczęśliwszy. Przecież nasza grupa jest bardzo wyrównana, każdy z zespołów – Czechy, Grecja, Polska i Rosja – mają takie same szanse na awans. O tym, kto jest zadowolony, będziemy mogli porozmawiać po turnieju. Teraz trzeba zabrać się do pracy i przygotować zespół.

O co będzie grać czeski zespół w trakcie EURO 2012?
Cel pierwszy i główny to awans z grupy. Łatwo nie będzie, bo jak powiedziałem rywale prezentują podobny poziom. Wszystko, co ugra się później, będzie już bonusem.

Co wie pan o polskiej reprezentacji?
Tyle że ma kilku piłkarzy grających w dobrych zespołach z czołowych lig europejskich. I że możecie mieć łatwiej ze względu na własne stadiony i wsparcie kibiców. Ale przykro mi, bo nie wymienię żadnego z waszych piłkarzy z nazwiska. Po zakończeniu kariery nie śledzę polskiego futbolu aż tak dokładnie.

Można mówić o kryzysie w czeskiej piłce?
Absolutnie. To nie jest kryzys, ale wymiana pokolenia. To naturalny proces, który co kilka lat występuje w wielu zespołach. Odchodzą jedni piłkarze, przychodzą drudzy, jeszcze nie tak bardzo ograni.

Można porównać obecną czeską reprezentację do tej z 1996 roku, gdy dotarliście do finału EURO 1996?
Tylko w niektórych elementach. I teraz, i wtedy wielu było młodych zawodników, którzy całą karierę mieli przed sobą. No i podobnie jak od zespołu Bilka, od nas też nikt nie oczekiwał cudów.

Widzi pan wśród aktualnych czeskich piłkarzy kogoś podobnego do siebie?
Jest kilku dobrych, utalentowanych zawodników, ale nie chcę nikogo wyróżniać. Jasne jest, że kręgosłup naszej drużyny stanowią Rosicky, Plašil, Baroš, ale w trakcie turnieju może objawić się nowa gwiazda. Nie powiem jednak, kto nią będzie.

Przed chwilą mówił pan o młodych piłkarzach, przed którymi kariery stoją otworem. Pan po EURO 1996 wyjechał z Czech i grał Manchesterze United, Benfice Lizbona, Lazio Rzym.
Z pobytu w tych zespołach mam tylko miłe wspomnienia. Może powinienem więcej osiągnąć w Manchesterze, ale to był mój pierwszy zagraniczny klub. Cieszę się jednak, że tak byłem. Miałem okazję poznać naprawdę wielkich piłkarzy, Beckhama, Giggsa, Scholesa... Lepiej było w Benfice, tam spędziłem chyba najlepsze lata. Jeszcze dziś lubię wracać do Lizbony. Tak jak w ubiegłym roku, gdy na Estadio da Luz wystąpiłem w meczu pokazowym.

W Manchesterze zdążył pan poznać słynną suszarkę Aleksa Fergusona?
Na szczęście nie.

Dziś jest pan właścicielem SK Dynama Czeskie Budziejowice. To stresująca praca?
I to jak! Człowieka aż ściska, że nie może wejść na boisko i samemu pomóc piłkarzom. Jednak cieszę się, że poznaję piłkę nożną od tej drugiej strony.

Futbol może pan poznać jeszcze jako trener.
Nie, o pracy szkoleniowej nigdy poważnie nie myślałem. To mnie nie kręci.

Ale czy potrafi pan wyjaśnić, dlaczego tak wielu czeskich trenerów decyduje się na pracę w Polsce?
A dziwicie się temu? Wasza liga jest bardzo atrakcyjna. Po EURO 2012 będzie jeszcze lepiej. Macie piękne stadiony, kibiców, którzy potrafią zadbać o atmosferę. Pod względem finansowym czeską ligę również bijecie na głowę. Wiem o tym choćby od Petra Benata, który grał w Czeskich Budziejowicach, a teraz chwali sobie pobyt w Polsce.

niedziela, 4 marca 2012

Rozmówka z Petrem Cechem

Krótka, okolicznościowa, przeprowadzona w Pradze po ogłoszeniu wyników ankiety "Fotbalista Roku".

xxxxxx

Jak to jest mając 29 lat być legendą czeskiego futbolu?
Parę razy już to słyszałem… legenda. Ale jak tak tego nie odbieram. W ten sposób można nazywać piłkarzy, którzy zakończyli kariery. A ja zamierzam jeszcze parę lat pograć. Indywidualnych trofeów już trochę mam w kolekcji. Marzy mi się jeszcze, żeby z reprezentacją zdobyć medal wielkiej imprezy, a z Chelsea wygrać Ligę Mistrzów. Właśnie tytuły osiągane z drużyną sprawiają mi największą radość.

Ale te indywidualne tytuły przyjdą. Mecz z Irlandią będzie pana 89. w reprezentacji. Rekordzista Karel Poborsky wystąpił w 118 spotkaniach.
Jeśli weźmiemy pod uwagę, że w roku rozgrywamy z dziesięć meczów, to tak. Jest szansa, żeby go prześcignąć. Oczywiście zobaczymy jak będzie z moją formą i zdrowiem.

Właśnie, forma. Z Chelsea nie jest najlepiej.
Nie mamy wyników na miarę naszych ambicji. Ale nie jest aż tak źle, jak piszą angielskie gazety, że w drużynie są jakieś bunty. Od czasu, jak Chelsea rządzi Roman Abramowicz, klub jest w centrum zainteresowania. Niestety niektóre informacje na nasz temat są wyssane z palca.

Petr Cech Piłkarzem Roku

W ostatni poniedziałek Petr Cech czwarty raz z rzędu, a piąty w karierze został wybrany najlepszym czeskim piłkarzem roku. Uroczystość odbyła się w pałacu Zofin w Pradze. Relacja dla „Przeglądu Sportowego" (opublikowana przed meczem Irlandia – Czechy).

XXXXXXXXXXXXX

Śmiejemy się, że on będzie prezydentem. Wszystko robi perfekcyjnie, planuje każdy krok, każde słowo. Powie o wszystkim, ale tak, że nikomu się nie narazi. No i przede wszystkim jest bardzo dobrym piłkarzem – o Cechu mówi Michal Petrak z praskiego dziennika „Sport". Jak bardzo Cech jest akuratny, widać było w poniedziałek podczas ogłaszania wyników ankiety czeskiej federacji „Fotbalista Roku".

W pałacu Zofin zebrała się śmietanka czeskiej piłki. Przyprószeni siwizną mistrzowie Europy z 1976 roku, wciąż żwawi wicemistrzowie z 1996 roku, działacze, aktorzy. Był oczywiście i Karel Gott. On żadnej okazji w Pradze nie przepuści. Ale nikt nie wzbudzał takiego poruszenia jak Cech. Bramkarz Chelsea nikomu nie odmówił chwili rozmowy, odpowiadał na wszystkie pozdrowienia. W tym czasie kilku innych reprezentantów biegało jak oparzeni, witając się ze znajomymi. Ze strony Cecha zero gwiazdorstwa. Na koniec 29-latek odebrał dwie nagrody. Pierwszą za postawę fair-play (w meczu barażowym o wejście do EURO 2012 z Czarnogórą musnął piłkę lecącą nad poprzeczką i powiedział o tym sędziemu, dzięki czemu rywale mieli rzut rożny). Druga, dla najlepszego czeskiego piłkarza roku. Statuetkę w kształcie korony odebrał już piąty raz w karierze.

O tym, że jest perfekcjonistą, Čech przekonał także w trakcie pierwszego treningu poprzedzającego mecz z Irlandią. Na murawę stadionu Dukli wyszedł pierwszy. Dopiero gdy kończył przebieżkę, pojawili się inni kadrowicze. Już po około godzinie wszyscy zaczęli wracać do szatni. Čech jeszcze robił fikołki pod okiem trenera bramkarzy Jana Stejskala. Oczywiście w słynnym kasku – zakłada go także na zajęcia.

Tragikomedia
Zresztą okoliczności treningu – a dokładnie stan stadionu Dukli – idealnie oddaje stan czeskiej piłki. Na Julisce, tak nazywa się ulica ciągnąca się przy obiekcie, niby wszystko jest czyste, chodniki pozamiatane. Ale widać, że czas zrobił swoje i że brakuje środków, aby pchnąć sprawy dynamicznie do przodu. Z pięciu stromych sektorów stadionu Dukli tylko trzy są wypełnione krzesełkami. Tworzą wielki napis „UKL". „D" i „A" ze skrajnych sektorów zabrakło. Całość obrazu dopełniają ostatnie wydarzenia towarzyszące kadrze. W listopadzie po drugim barażu z Czarnogórą czescy piłkarze stanęli w kółeczku i śpiewali, że „nie ma ku...". Ani to było śmieszne, ani do rymu. Posypały się kary. Ale nie dla Čecha. On w tej zabawie – zainicjowanej przez starszyznę zespołu – nie wziął udziału. Kilka tygodni później policja ujawniła, że człowiek odpowiedzialny za sprzęt w kadrze, ukradł ze stadionu na Strachovie... koparkę i materiały budowlane. Przed meczem z Irlandią ogłoszono, że jest jego następca. Miał nim być Petr Bilek (zbieżność nazwisk z selekcjonerem przypadkowa). Dwa dni później Bilka już nie było. Podobno w czasie, gdy zajmował się sprzętem reprezentacji hokejowej, były jakieś nieprawidłowości w rachunkach. W tej sytuacji coraz częściej słychać opinie, że dobra czeska piłka skończyła się po EURO 2004. Aktualni piłkarze – oczywiście z wyjątkiem Cecha – muszą zapracować na uznanie.

Mecz
Droga ku temu prowadzi przez mistrzostwa w Polsce i na Ukrainie. Najpierw jest jednak towarzyskie spotkanie z Irlandią. – Nie musimy w środę wygrać. Ale niektórzy piłkarze będą mogli czuć się zwycięzcami, bo stawką jest powołanie do kadry na EURO – powiedział selekcjoner naszych grupowych przed odlotem wczoraj do Dublina.