poniedziałek, 25 marca 2013

Wywiad z Petrem Cechem

Najpierw był telefon do agenta Petra Cecha, czy jest szansa, żeby porozmawiać z bramkarzem Chelsea. - Szansa jest, owszem, przyślij pytania mailem - usłyszałem. Pytania wysłałem, rozczarowany, bo spodziewałem się, że nawet jeśli wyśle odpowiedzi (i pewnie nie Petr Cech, ale jego menedżer), to będzie to byle jakie. A po dwóch tygodniach telefon: – Petr pogada osobiście, przyjedź do Pragi.

Z Petrem Cechem rozmawiałem o bramkarzach polskich, angielskich i ogólnie, jak to jest być dobrym golkiperem. Wyszły z tego dwa wywiady, krótszy i dłuższy. Oba były opublikowane w "Przeglądzie Sportowym"

xxxxxxxxxxxxxxxxx

Czy Joe'a Harta można już zaliczyć do najlepszych bramkarzy świata?
Petr Cech: Hart zbliża się do poziomu, jaki prezentują Gianluigi Buffon i Iker Casillas. W ostatnich sezonach,
a w poprzednim przede wszystkim, zrobił niesamowity postęp. Zresztą każdego, kto tyle znaczy dla Anglii i Manchesteru City, mistrza kraju, należy wymieniać wśród najlepszych. O tym, że jest dobry, przekonacie się we wtorek, bo spodziewam się wyrównanego meczu. Hart będzie miał okazję do wykazania się.
 
Dlaczego Anglicy tak długo czekali na klasowego bramkarza?
Petr Cech: Słyszałem niedawno wypowiedź Gordona Banksa, byłego wybitnego angielskiego golkipera. Powiedział, że winni są zagraniczni bramkarze. Ale nie padło pytanie, dlaczego tak się dzieje, skąd na Wyspach tylu obcokrajówców między słupkami?

A pan zna odpowiedź?
Petr Cech: Jeśli chodzi o piłkarzy z pola, sprawa jest prosta. Menedżerowie stawiają na zagranicznych zawodników, jeśli grają lepiej lub przynajmniej tak samo jak miejscowi. Z bramkarzami było inaczej. Anglicy wychodzili z założenia, że nie ma problemu obsady bramki, bo w reprezentacji jest specjalista, który zabezpiecza tę pozycję na lata. Tak było w czasach, gdy bronił David Seaman. Nikt nie zastanawiał się, co będzie potem. Pod tym względem w Anglii jest inaczej niż w Polsce. Dlaczego wypuszczacie w świat tak wielu dobrych bramkarzy? To nie przypadek, że macie dwóch ludzi w Arsenalu, w Southampton Artura Boruca, który wszędzie gdzie występował, zbierał dobre oceny. Niedawno Tomasz Kuszczak był w Manchesterze United, a jest jeszcze młody Grzegorz Sandomierski, którego ludzie uważają za bardzo utalentowanego.

Imponujące, że tak bez problemu, jednym tchem, wymienia pan nazwiska polskich bramkarzy.
Petr Cech: Nie ma się czemu dziwić, oni są po prostu dobrzy. Ale wracając do tematu, w Anglii jest złe podejście do szkolenia najmłodszych bramkarzy. Można to porównać na moim przykładzie. Nie urodziłem się wybitnym piłkarzem, ale zaprocentowała praca, jaką wykonałem w młodości. Uczyłem się bycia bramkarzem, techniki związanej z tą pozycją. Jeśli masz opanowaną technikę, interweniujesz szybciej i rosną szanse na obronę strzałów. A tu mamy takie podejście: postawmy chłopaka w bramce, jak coś obroni, to dobrze i niech stoi tam dalej. Anglicy wychodzą z tego obronną ręką, bo futbol ma u nich wielką tradycję, młodzi ludzie garną się do treningów i łatwiej wyłapać talent. Jednak generalnie bramkarski trening powinni stosować od małego, a nie dopiero, gdy zawodnik jest już dorosły i duży. 


Podobno obecna reprezentacji Anglii jest najsłabsza od lat.
Petr Cech: Ona nie jest słaba. Po prostu przyszedł nowy selekcjoner i drużyna się zmienia. Ma jednak gigantyczny potencjał. Tworzą go młodzi piłkarze, którzy dwa razy w tygodniu grają w Premier League, chyba najbardziej wymagającej lidze świata. Czasami mówi się, że jakaś reprezentacja nie wygląda źle, bo ma zawodników z Serie A, Bundesligi, Primera Divison. Więc co powiedzieć o angielskiej kadrze w całości składającej się z graczy Premier League? Dlatego ma możliwości, a wszystko zależy od tego, jak zespół będzie kierowany, czy zawodnicy załapią, o co chodzi trenerowi, czy do drużyny wpasują się nowe twarze.

Taki Lampard, ale też inne gwiazdy Chelsea, mają jeszcze motywację, żeby grać w swoich reprezentacjach?
Petr Cech: Naturalnie, w szatni regularnie rozmawiamy o powołaniach i meczach. Nikt nie narzeka, że mu się nie chce, że to daleko albo rywal nieatrakcyjny. Może wydawać się, że gracze z topowych klubów są zmanierowani, ale zapewniam: tak nie jest. Piłkarz nawet z największego klubu jest szczęśliwy, gdy może reprezentować kraj, choćby ten najmniejszy. To kwestia dumy.

Petr Cech: „Nie jestem legendą"

niedziela, 24 marca 2013

Czescy trenerzy w ekstraklasie w XXI wieku:


Czescy trenerzy w ekstraklasie w XXI wieku

VERNER LICZKA
Polonia Warszawa (2001–2002), Górnik Zabrze (2004 ), Wisła Kraków (2004–2005), Groclin Grodzisk Wlkp. (2005–2006)
BILANS: 95 meczów (35–29–31, gole: 127:118)
SUKCES: mistrzostwo Polski z Wisłą

PETR NEMEC
Śląsk Wrocław (2001–2002), Widzew Łódź (2002–2003)
BILANS: 20 meczów (5–5–10, gole: 21:34)
SUKCESY: brak

BOHUMIL PANIK
Lech Poznań (2003), Pogoń Szczecin (2004–2005, 2005–2006, 2006)
BILANS: 48 meczów (15–16–17, gole: 56:57)
SUKCESY: brak

LIBOR PALA
Lech Poznań (2003 r.), Pogoń Szczecin (2006–2007)
BILANS: 8 meczów (1–1–6, gole: 7:12)
SUKCESY: brak

MIROSLAV COPJAK
Świt Nowy Dwór Maz. (2003)
BILANS: 10 meczów (0–4–6, gole: 7:20)
SUKCESY: brak

PAVEL MALURA
Pogoń Szczecin (2004)
BILANS: 2 mecze (0–0–2, gole 1:6)
SUKCESY: brak

JOSEF CSAPLAR
Wisła Płock (2005–2007)
BILANS: 40 meczów (8–12–20, gole: 31:58)
SUKCESY: Puchar Polski i Superpuchar Polski

MARTIN PULPIT
Odra Wodzisław (2009)
BILANS: 1 mecz (0–0–1, gole: 1:3)
SUKCESY: brak

FRANTISEK STRAKA
Arka Gdynia (2011)
BILANS: 11 meczów (2–3–6, gole: 10:22)
SUKCESY: brak

PAVEL HAPAL
Zagłębie Lubin (od 2011)
BILANS: 22 mecze (10–4–8, gole: 28:34)
SUKCESY: brak
stan na 13.09.2012

zestawienie było uzupełnieniem tekstu o czeskich trenerach w polskiej ekstraklasie.

Czescy trenerzy w Polsce

Tekst napisany po tym, jak Śląsk Wrocław zatrudnił Stanislava Levego. Opublikowany w Magazynie „Przeglądu Sportowego"

xxxxxxx

Czescy szkoleniowcy w polskiej lidze spektakularnych sukcesów raczej nie odnoszą, ale szefowie klubów sięgają po nich regularnie. Stanislav Levy, który w piątek zadebiutował jako opiekun piłkarzy Śląska Wrocław, jest jedenastym trenerem z Czech pracującym w naszej ekstraklasie w tym stuleciu.

Czech Czechowi nierówny. Verner Lička zdobył z Wisłą mistrzostwo Polski i wielu piłkarzom otworzył oczy: nauczył taktyki, pokazał zdrowy tryb życia. Z drugiej strony był Libor Pala, który według klubowych anegdot, kazał zawodnikom wchodzić do morza, by stamtąd czerpali energię.

Szkoła czesko-niemiecka
Levy ma wszystko, by nawiązać do tych pierwszych szkoleniowców. – Mamy nadzieję, że tak będzie – mówi dyrektor sportowy Śląska Krzysztof Paluszek. We Wrocławiu zdecydowano się na Levy'ego po koncertowo przegranym początku sezonu. Śląsk na sześć meczów w europejskich pucharach przegrał pięć, dając sobie strzelić 17 goli. – Dlatego zdecydowaliśmy się na zmianę Oresta Lenczyka. Ale nie można mówić, że wybraliśmy kierunek czeski. Levy to raczej połączenie tamtejszej szkoły z niemiecką, z racji klubów, w których pracował. Chodziło też o zbliżoną mentalność do naszej. No i język pewnie nie będzie przeszkodą – mówi Paluszek. Dodaje, że nie było problemów z nawiązaniem kontaktu z Czechem, bo podczas EURO 2012 tamtejsi trenerzy tłumnie odwiedzali Wrocław, gdzie 3 mecze grała ich reprezentacja. – Przekonali się, w jakim kierunku rozwija się nasza liga, jaka otoczka jej towarzyszy – mówi dyrektor mistrzów Polski.

Potwierdza to Josef Csaplar, dziś selekcjoner czeskich reprezentacji młodzieżowych, który w Płocku pracował w latach 2005–2007. – Jesteśmy pod wrażeniem, jak wasza ekstraklasa jest zorganizowana. Nie chodzi tylko o pieniądze, zdecydowanie większe niż u nas. Mam na myśli stadiony, kibiców. I drogi. Dlatego kiedy Stanislav Levy zadzwonił do mnie i pytał o polską ligę, powiedziałem mu, że są tu świetne warunki do pracy – mówi Csaplar.
Zaczęło się od Liczki
Moda na czeskich trenerów wróciła 10 lat temu. W Polonii Warszawa furorę robił wtedy Verner Liczka. Przychodził jako uznany fachowiec, który zaledwie pięć lat wcześniej – w 1996 roku – był asystentem Dusana Uhrina podczas udanych dla Czech (drugie miejsce) mistrzostw Europy. – Już po pierwszym spotkaniu widać było, że to jest gość, któremu warto zaufać – wspomina Arkadiusz Kaliszan, ówczesny obrońca Polonii.
– Pokazał nam wiele rzeczy, o których wcześniej tylko słyszeliśmy. Nauczył nas grać czwórką obrońców w linii, ćwiczyliśmy asekurację środkowych obrońców. Boczni defensorzy musieli pamiętać, żeby nie wchodzić w strefę stoperów. W efekcie jako pierwszy zespół w Polsce zaczęliśmy grać prawdziwym systemem 4–4–2. To była dla nas nowość – mówi Piotr Dziewicki, inny podopieczny Lički z Konwiktorskiej.

Czech pokazywał zawodnikom nie tylko, jak poruszać się po boisku, ale też jak przygotować się do meczu. Legendą obrosły zakazy, jakie wprowadził, a więc koniec z jajecznicą i parówkami na śniadanie. – Niektórzy traktowali to z politowaniem, ale dziś z perspektywy czasu widać, że Verner miał rację – podkreśla Kaliszan.
Lička wielkiego wyniku z Czarnymi Koszulami nie zrobił. Rozstał się z klubem, którym wstrząsały wewnętrzne spory dyrektorów, po niecałym sezonie. Jednak markę w Polsce wyrobił sobie na tyle, że był bliski przejęcia po Jerzym Engelu reprezentacji Polski. – Z prezesem PZPN Michałem Listkiewiczem nawet odbyliśmy z nim parogodzinną rozmowę. Przedstawił nam swoją wizję i tyle. Nie zdecydowaliśmy się na niego – mówi Henryk Apostel, w 2002 roku wiceprezes związku ds. szkoleniowych. Dziś Lička śmieje się, że przesądziły polskie układy. Już na poważnie przypomina, że wielu naszych trenerów nie odnosiło się do niego życzliwie. Czy tak było naprawdę? Przed wyborem selekcjonera (został nim Zbigniew Boniek) „Gazeta Wyborcza" zacytowała  Leszka Jezierskiego, wtedy członka Wydziału Szkolenia PZPN: „Poznałem go na kursokonferencjach. Sympatyczny kolega-trener. Ale nie wariujmy... Żeby od razu miał być zbawcą polskiej piłki? Selekcjonerem? Nie widzę tego, po prostu nie widzę...".

Każdy ma konika
Inni widzieli. Przede wszystkim Libora Palę, który w Polonii był asystentem Lički. W ekstraklasie Pala próbował sił jako samodzielny trener w Lechu Poznań i Pogoni Szczecin. – Jako drugi trener sprawdzał się, jako pierwszy już nie – podsumowuje Kaliszan, który zetknął się z Palą po raz drugi w Lechu. W Poznaniu do dziś kręcą głowami na wspomnienie, że Pala prowadził Kolejorza. Przypominają jego niekonwencjonalne metody, jak czerpanie energii z morza. – Cóż, każdy trener ma jakiegoś konika. Tyle że nie zawsze się to sprawdza – dodaje Kaliszan.
W tym czasie w ekstraklasie pracowali też inni Czesi. Bohumil Panik (dziś członek komisji futbolu młodzieży czeskiej federacji piłkarskiej), poprzednik Pali w Lechu, aż 3 razy obejmował Pogoń. Króciutko byli Miroslav Čopjak w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki i Pavel Malura w Pogoni Szczecin. Po nieudanych epizodach w Śląsku Wrocław i Widzewie w niższych ligach nazwisko wyrabiał sobie Petr Nĕmec. Synonimem dobrego czeskiego fachowca pozostawał Lička. Jak opowiadają jego byli zawodnicy, szkoleniowiec  niezwykle wymagający od każdego, bez względu na wiek i doświadczenie. Nie każdemu jednak jego styl odpowiadał. – Trafiliśmy na siebie w Groclinie. I od razu wiedziałem, że nie nadajemy na tych samych falach – mówi Dariusz Gęsior, były reprezentant kraju. Przyznaje, że do końca nie rozumie, dlaczego u nas tak chętnie stawia się na trenerów z Czech. Ale oni wciąż mają wzięcie, choć raz im wychodzi, raz nie. Frantisek Straka spadł z Arką Gdynia z ekstraklasy i nad morzem zapamiętano głównie łzy, którymi zalewał się po ostatnim meczu. Z kolei Pavel Hapal w ubiegłym sezonie uratował ekstraklasę dla Zagłębia Lubin, za co w nagrodę dostał podwyżkę. Nieoficjalnie mówi się, że z 10 do 14 tys. euro miesięcznie.

Będą pewnie kolejni, zresztą już mogli być. W ostatnim półroczu starania o zatrudnienie Pavla Vrby, trenera Viktorii Pilzno, która kilka tygodni temu w dwumeczu eliminacji Ligi Europy rozbiła Ruch Chorzów 7:0, czyniły Wisła Kraków i Legia. No i sami Czesi mówią, że u nas pracuje się przyjemnie, choć rozstania nie zawsze są miłe.
 

piątek, 22 marca 2013

Rozmowa z Jaroslavem Plasilem

Z Jaroslavem Plasilem, Jardą lub Jaro - bo tak na niego mówią koledzy - rozmawiałem dwa dni przed meczem Czechy - Dania w eliminacjach MŚ 2014. O sytuacji w reprezentacji Czech i Ludovicu Obraniaku, z którym gra w Bordeaux.
Rozmowa została opublikowana w papierowym „Przeglądzie Sportowym" i na www.przegladsportowy.pl 

xxxxxxx

Jak się zmieniła reprezentacja Czech od mistrzostw Europy? Jest lepsza, gorsza, prezentuje taki sam poziom?
Jaroslav Plasil: Z jednej strony na pewno bardziej doświadczony, w końcu parę meczów w ostatnich miesiącach rozegraliśmy, z drugiej – brakuje nam paru piłkarzy. Przede wszystkim kontuzjowanego Vaclava Pilařa, jest co prawda Tomaš Rosicky, ale on z kolei długo nie grał z powodu kontuzji. Nie ma też Milana Baroša. Jest też chyba z czterech nowych piłkarzy, których nie widzieliście podczas EURO 2012. Zgrywamy się, wydaje mi się, że dobrze nam to wychodzi i w spotkaniu z Danią to potwierdzimy, grając tak samo dobrze, jak w ostatnich meczach.

No właśnie, ale w którym meczu pokazaliście prawdziwe oblicze? W wyjazdowym sprawdzianie z Turcją (2:0) lub ze Słowacją w Ołomuńcu (3:0)? Czy w spotkaniu o punkty eliminacji mistrzostw świata z Bułgarią w Pradze, kiedy było 0:0?
Jaroslav Plasil: Mam nadzieję, że pokażemy mieszankę tego, co graliśmy w tych dwóch pierwszych z wymienionych meczów. Jeśli tak się stanie, powinniśmy wygrać. Takie zwycięstwo by nas mocno podbudowało: z trudnym rywalem, przed własną publicznością itp.

I w tabeli zrobiłoby się spokojniej?
Jaroslav Plasil: No pewnie. Dlatego żałujemy, że jesienią nie pokonaliśmy Bułgarii. Mielibyśmy pięć punktów przewagi nad Danią i w piątek moglibyśmy jej jeszcze odskoczyć. Ale stało się i ten najbliższy mecz jest kluczowy.

Ostatnie niezłe wyniki w meczach towarzyskich to na pewno dobry znak? Czescy eksperci mówią, że najlepiej gracie, gdy jesteście pod presją i macie coś do udowodnienia krytykom.
Jaroslav Plasil: I mają absolutną rację. Ale przed spotkaniem z Danią właśnie czujemy tę presję, więc tym bardziej liczę, że wyjdzie nam dobry mecz i zdobędziemy komplet punktów.

Na początku wspomniał pan Milana Baroša, który po EURO 2012 zakończył reprezentacyjną karierę. Brakuje go w zespole?
Jaroslav Plasil: Takiego piłkarza, znakomitego i doświadczonego zawsze będzie brakować. Ale jest zawodnik, który powoduje, że jego absencji nie odczuwamy. To David Lafata, który od niedawna gra w Sparcie Praga. Wyborny snajper, który udanie zastąpił Milana.

Baroš z kolei od niedawna gra w Baniku Ostrawa i jest rewelacją rundy wiosennej. Zdążył ustrzelić nawet hat tricka. W czeskiej prasie pojawiły się sygnały, że mógłby wrócić do reprezentacji. Coś w tym jest czy to bzdury?
Jaroslav Plasil: Też o tym czytałem i słyszałem, ale nie wydaje mi się to realne. Milan podjął ostateczną decyzję i jej nie zmieni. Choć szkoda, bo chciałbym, że wrócił do naszego zespołu.

Wraca pan czasami myślami do EURO 2012 i waszych meczów we Wrocławiu?
Jaroslav Plasil: Oczywiście, o tym nie da się zapomnieć. To było coś wspaniałego, a szczególnie wsparcie waszych kibiców. Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem.

Ćwierćfinał, przegrany przez was z Portugalią 0:1, to był maksymalny pułap czeskiej reprezentacji?
Jaroslav Plasil: Zawsze można było zagrać lepiej i wygrać. Mieliśmy szanse, szczególnie w pierwszej połowie. Gdybyśmy którąś z nich wykorzystali, to kto wie. A tak po przerwie Portugalczycy dyktowali warunki i zrobił się dla nas bardzo trudny mecz. Ale chyba walczyliśmy dzielnie?

Bardzo dzielnie.
Jaroslav Plasil: Też tak myślę, dlatego dojście do ćwierćfinału mistrzostw Europy trzeba uznać za sukces. Wielu naszych młodych, jeszcze niedoświadczonych zawodników, świetnie się spisało.

Muszę pana jeszcze zapytać o Ludovica Obraniaka, z którym na co dzień gra pan w Bordeaux. W Polsce niektórzy go krytykują, mówią, że reprezentacji nie daje tyle, ile klubowi, że nie mówi po polsku i generalnie nie powinien być powoływany.
Jaroslav Plasil: W Bordeaux za wiele o naszych reprezentacjach nie rozmawiamy, Ludovic Obraniak nie skarżył mi się, że coś takiego spotyka go w Polsce. Mogę powiedzieć więc jedynie, co ja o tym myślę. Fakt, że po polsku prawie w ogóle nie mówi, ale jestem przekonany, że on przydaje się waszemu zespołowi. Przecież potrafi dobrze strzelić z dystansu, dograć piłkę do napastnika.

To ten nasz napastnik, Robert Lewandowski, sugerował, że nie strzela goli, bo nie dostaje podań od pomocników, czyli od Obraniaka. Może pan sobie wyobrazić sytuację, w której na przykład Lafata mówi, że nie zdobywa bramek, bo słabo gra Plašil?
Jaroslav Plasil: Chyba nie, nigdy czegoś takiego nie było. Byłaby to co najmniej dziwna sytuacja.

W tej dyskusji o Obraniaku padają też pytania o pozycję, na której powinien grać. Boczny pomocnik czy jako ten za napastnikiem.
Jaroslav Plasil: Jako tzw. „dziesiątka”, nie mam wątpliwości. Właśnie grając na tej pozycji najlepiej spisuje się w Bordeaux, strzelił parę goli, asystował przy trafieniach innych. Tak więc jestem zdziwiony, że u was trwa taka dyskusja. Moim zdaniem Ludovic Obraniak powinien grać w reprezentacji Polski.

Wcześniejsza rozmowa z Jaroslavem Plasilem, przeprowadza przed EURO 2012

wtorek, 5 marca 2013

Pavel Horvath, kapitan Viktorii Pilzno

Z Pavlem Horvathem, kapitanem Viktorii Pilzno, rozmawiałem przed rewanżowym meczem 1/16 finału Ligi Europy z Napoli. Tak, jak się spodziewałem, wyluzowany gość. A spodziewałem się tego, bo Pavla Horvatha już poznałem - podczas praskiej promocji biografii Tomasa Repki i na bankiecie po ogłoszeniu wyników plebiscytu na czeskiego piłkarza roku w 2012 roku. Pavel Horvath: dusza towarzystwa i kawał - dosłownie - piłkarza.
Rozmowa opublikowana była w "Przeglądzie Sportowym".

xxxxxxxxxxxxxxxx

W ubiegłym sezonie z powodzeniem graliście w Lidze Mistrzów, w tym jesteście rewelacją Ligi Europy. Tydzień temu wygraliście na wyjeździe z Napoli 3:0. Jak wy to robicie?
Pavel Horvath: Ojcem sukcesu jest nasz trener Pavel Vrba. Dostał czas, aby spokojnie pracować. Przetrwał trudny okres na początku i teraz trzeci kolejny sezon notujemy dobre wyniki. Wszyscy piłkarze znają się coraz lepiej, jesteśmy bardziej zgrani. Do tego mamy styl, który podoba się kibicom. Staramy prezentować się ofensywnie, zawsze grać do przodu.
 
Mówi pan, że coraz lepiej się rozumiecie, ale co sezon dwóch, trzech graczy Viktorii odchodzi do innych klubów, a w ich miejsce pojawiają się nowi zawodnicy. Nie ma to jednak wpływu na waszą grę.
Oczywiście. Jestem w Pilznie już pięć lat i w tym czasie odeszło stąd chyba z dziesięciu kluczowych piłkarzy. Wymienię tylko reprezenantów: Jana Rezeka, Petra Jiracka, Milana Petrzelę, skończyło się wypożyczenie Vaclava Pilara... Jednak oni opuszczali nas nie na zasadzie jakieś gwałtownej wyprzedaży, kręgosłup drużyny pozostawał nieruszony. A ci, którzy przychodzą, są już gotowi do gry na wysokim poziomie. Oni wiedzą, że tutaj nie ma czasu na naukę, mają świadomość, czego się od nich oczekuje. W kadrze są też wychowankowie. Młodzi chłopcy, ale od początku szkoleni według przyjętego schematu. Dla nich przejście do pierwszego zespołu nie jest szokiem.

 Stanislav Levy, czeski trener Śląska Wrocław, powiedział, że źródłem sukcesu Viktorii jest szybkość piłkarzy.
Standa ma rację. Chcemy grać właśnie tak, jak on mówi: szybko. Nad tym pracujemy podczas treningów. W meczach wychodzi nam to całkiem nieźle. Naturalnie jest to możliwe dzięki piłkarzom, jacy są w zespole. Mam tu na myśli szybkich skrajnych obrońców i pomocników. Ale szybkość to nie wszystko. Wyznajemy zasadę, że gramy po ziemi. Pomocni są w tym już stoperzy, którzy nie mają problemów ze spokojnym rozegraniem piłki.

Kiedy mierzycie się z takim klubami jak Milan, Barcelona, Atletico Madryt czy właśnie Napoli, musi pan rozmawiać z młodszymi kolegami, żeby grali bez kompleksów?
Nie ma takiej potrzeby, znamy swoją wartość. Wiemy, że potrafimy grać w piłkę i wyniki to potwierdzają. Ci młodzi piłkarze w naszym zespole to są naprawdę dobrzy zawodnicy. I inteligentni. Bardzo mi pomagają. Przecież mam już prawie 38 lat, a w tym wieku dziwne jest, gdy rano nic nie boli. Na boisku nie jestem za szybki, ale mając ich z boku, czuję się pewnie. No i mówią do mnie po imieniu, dzięki czemu nie czuję się taki stary.

Który z tych młodych zapowiada się najlepiej? Vladimir Darida?
Trudno wskazać tego naj, ale faktycznie on jest niezmiernie utalentowany. To kwestia czasu, gdy przejdzie do wielkiego europejskiego klubu i zrobi karierę.

Do Viktorii trafił pan pięć lat temu jako 33-latek. Chyba nie spodziewał się pan wtedy, że wszystko co najlepsze w piłce, jest dopiero przed panem.
Pewnie, że nie. W 2008 roku, kiedy odchodziłem ze Sparty Praga, myślałem, żeby w Pil- znie spokojnie dograć do końca kariery. A tu nagle wszystko zaczęło funkcjonować jak należy, jest super i aż chce się grać.

Z kim wolałby pan zagrać w kolejnej rundzie Ligi Europy? Z BATE Borysów czy Fenerbahce (w pierwszym meczu tych zespołów było 0:0)?
 Najpierw trzeba wyeliminować Napoli.

Niech pan przestanie, po 3:0 w pierwszym spotkaniu...
No dobrze, takiej zaliczki nie można zaprzepaścić. Ale nie można też zapeszać. Najpierw postawmy kropkę nad i, czyli przejdźmy Napoli.

W pierwszych rundach obecnej Ligi Europy graliście z Ruchem Chorzów. Pamięta pan jeszcze tamte mecze?
Bardzo dobrze. Takie spotkania, w pierwszych rundach, nie są łatwe, bo nie wiadomo, czego spodziewać się po przeciwniku. Jednak Ruch mieliśmy dobrze rozpracowany i w dwumeczu wygraliśmy aż 7:0. Ale nie wyrobiłem sobie zdania o polskim futbolu tylko na podstawie Ruchu. Myślę, że mimo wszystko wasza piłka nie stoi na tak niskim poziomie.

xxxxxx

W trakcie rozmowy pojawiło się nazwisko Vladimira Daridy, jednego z największych talentów w czeskiej piłce nożnej. Tutaj przeczytasz, jak to się stało, że Vladimir Darida trafił do piłkarskiej reprezentacji Czech.