wtorek, 28 lutego 2012

Czesi trenują na Dukli

Wczoraj oglądałem trening Czechów na stadionie Dukli. Pobiegali, porozciągali się. Pograli w dziadka. Grał też selekcjoner Michal Bilek. Jak stracił piłkę, karnie wchodził do środka.
- To z założenia miał być lekki trening. Piłkarze w weekend grali w lidze, nie chcieliśmy ich przemęczać - powiedział menedżer reprezentacji Vladimir Smicer. I zażartował: - O, gdybym wiedział, że przyjedzie tu ktoś z Polski, zamknąłbym zajęcia.




środa, 22 lutego 2012

Jaroslav Plasil, piłkarz, który jako nastolatek wyjechał do Monaco z Hradca Kralove. Pół życia spędził głównie we Francji i trochę w Hiszpanii. Monaco, Osasuna, Bordeaux... I reprezentacja Czech. Rozmawialiśmy krótko w ubiegłym tygodniu po meczu z Lille, w którym dwa gole strzelił Ludo Obraniak.
 
xxxxxxxxxxxxxx

Już opadły emocje po ostatnim, niezwykłym meczu z Lille?
Jeszcze nie do końca. To był szalony mecz. Prowadzić 4:1, pozwolić rywalom dojść do remisu i strzelić zwycięskiego gola po 90. minucie... Dla nas to było nerwowe spotkanie, ale super dla kibiców. Zdecydowało szczęście w końcówce. Fortuna była po naszej stronie.
 
Po waszej stronie był też Ludovic Obraniak, który zapewnił Bordeaux wygraną.
Jaroslav Plasil: Z tego możemy się tylko cieszyć. Ludo jest bardzo dobrym piłkarzem, który w czterech meczach strzelił dla nas trzy gole. Jego przyjście dodało nam skrzydeł. I nie jestem tym zaskoczony. Znałem go z czasów, gdy grał w Lille. Świetny zawodnik i dobry kolega. Z miejsca wszedł do drużyny.

Rozmawialiście już o EURO 2012 i meczu Polska – Czechy?
Tylko troszkę, głównie pożartowaliśmy, przekomarzaliśmy się. Poważnych dyskusji nie było. Do EURO 2012 zostało parę miesięcy. Na razie liczy się Bordeaux i finisz ligi francuskiej.

Ale ma pan swoje zdanie na temat losowania grup mistrzostw Europy.
Oczywiście. Wszyscy w Czechach twierdzą, że było dobre dla nas. Ale czy tak jest do końca? Wszystkie cztery zespoły liczą na awans. To też jest naszym celem. Mamy zespół, który na to stać.

Na pewno? Paru czeskich ekspertów boi się, że pan, Tomaą Rosicky, Petr Cech, Milan Baroą to za mało. Mówią, że pozostałym, młodym zawodnikom może zabraknąć doświadczenia.
Nie wydaje mi się. Mamy szczególnie takiego jednego, który zimą przeszedł z Viktorii Pilzno do VfL Wolfsburg i w ostatni weekend strzelił dwa gole. Mówię o Petrze Jiračku. On już przecież zdobył dla nas ważną bramkę w barażu o wejście do EURO 2012 z Czarnogórą. Petr może być naszym drugim Pavlem Nedvedem. Oprócz niego jest jeszcze kilku innych młodych, a już klasowych zawodników. Nie chodzi mi tylko o tych z Pilzna. Ich talenty mogą na dobre odpalić w Polsce.

Wracając do Obraniaka i polskiego futbolu. Kojarzy się on panu chyba dobrze?
Tak, strzeliłem wam gola w Pradze w meczu eliminacji mistrzostw świata w RPA. Wygraliśmy wtedy 2:0. Ale w czerwcu spotkają się zupełnie inne zespoły. Na pewno będziecie bardziej wymagający. Nie mam na myśli tylko atutu własnego boiska. Paru waszych piłkarzy to już dziś zawodnicy europejskiego formatu.

Wymieni ich pan z nazwiska?
Bez problemu: Lewandowski, Błaszczykowski i... ten, który gra w Dortmundzie na obronie.
  
Piszczek.
Dokładnie. Wyborni piłkarze. Dlatego wydaje mi się, że Polska będzie faworytem naszej grupy.

Rozmowa była opublikowana w "PS".

wtorek, 21 lutego 2012

Jankulovski kończy karierę


Trudno jest kończyć. Ale robię to z poczuciem, że moja kariera była udana – powiedział Jankulovski na konferencji prasowej w Ostrawie. Czescy dziennikarze informacje o niej dostali w weekend. Od początku spodziewali się, że 78-krotny reprezentant Czech ogłosi rozbrat z futbolem.

Ostatnie miesiące upłynęły dla niego pod znakiem walki o powrót do zdrowia po zerwaniu więzadeł w kolanie. Pierwszy raz tej kontuzji nabawił się wiosną ubiegłego roku jako piłkarz Milanu w meczu z Palermo. Po sezonie włoski klub nie podpisał z nim nowej umowy i Jankulovski wrócił do rodzinnej Ostrawy. Jesienią dał się namówić tamtejszemu Banikowi, aby pomógł mu w Gambrinus Lidze. W październiku w meczu 10. kolejki z Hradcem Kralove wszedł na boisko w 65. minucie, cztery minuty później Banik strzelił zwycięskiego gola. Po kolejnych czterech Jankulovski padł na murawę. Znów zerwał więzadła. Zmienił go Polak Łukasz Zejdler.

- Już zaraz po tej kontuzji byłem pewien, że to koniec. Trudno jest wrócić do gry po dwóch tak poważnych kontuzjach. Ale dałem sobie jeszcze troszkę czasu – mówiła w Ostrawie  jedna z ikon czeskiej reprezentacji, która zachwyciła grą w trakcie EURO 2004. W Portugalii nasi grupowi rywale w nadchodzących mistrzostwach Europy odpadli w półfinale z Grecją. Z tamtej ekipy kariery zakończyli już m.in. Tomaš Galasek, Karel Poborsky, Jan Koller, Pavel Nedvěd i Vladimir Šmicer. Wciąż grają i prawdopodobnie za cztery miesiące zawitają do Polski Petr Čech, Tomaš Rosicky i Milan Baroš.
Co teraz będzie robił Jankulovski? Zapowiedział, że postara się doradzać nowym władzom (zmieniły się kilka dni temu) Banika. – Ostrawę mam w sercu. Chętnie podzielę się z nią moim doświadczeniem – powiedział były już piłkarz.

Tekst napisałem do "PS".

sobota, 18 lutego 2012

Co Czesi zobaczyli we Wrocławiu i w Polsce

Całkiem niedawno poprosiłem kolegę z czeskiego dziennika Sport Michal Petraka, żeby opisał dla „Przeglądu Sportowego" wrażenia z pobytu w Polsce. Był tu, żeby obejrzeć stadion we Wrocławiu, miasto itp. Tekst był opublikowany w „PS".
Parę portali, z Wirtualną Polską na czele, przedrukowało go. I poszedł w świat. Komentarzy było sporo. Wiele utrzymane w duchu: „Pepiki się śmieją, a przecież u nich drogi na odcinku Hradec Kralove – Nachod też są fatalne". Pewnie wzięło się to stąd, że w wersji z Wirtualnej Polski nie było zdania, w którym przyznają, że u nich też jest pod tym względem słabo. Taka namacalna słabość internetowego „dziennikarstwa".
xxxxx

Nie jechaliśmy do Wrocławia, żeby przeprowadzać dokładną inspekcję i szukać dziury w całym. Wybraliśmy się tam, głównie po to, żeby zobaczyć hotel, w którym będzie mieszkać nasza reprezentacja i stadion. W Polsce spędziliśmy tylko jeden dzień. Trudno więc, żebyśmy mieli pełny obraz tego, na jakim etapie są wasze przygotowania do EURO 2012. Ale dzielę się naszymi wrażeniami, całkowicie subiektywnymi. Jeśli coś nam się podobało, to chwalimy. Jeśli nie, też o tym mówimy.
Stadion
Zacznijmy od areny, na którym zagramy trzy mecze fazy grupowej. Gdy się wejdzie do szatni zespołu gospodarzy, widać, że organizator pomyślał o wszystkim. Tomaš Rosicky, Petr Jiraček, Theodor Gebre Selassie... Karteczki z nazwiskami naszych piłkarzy są już gotowe i przyczepione do szafek. I na cztery miesiące przed tym, jak trener Michal Bilek ogłosi nasz skład na mistrzostwa. To był taki mały, ale zabawny ukłon opiekunów stadionów w stronę prezydenta Czech Vaclava Klausa, kiedy ten odwiedzał Wrocław. Sam stadion jest piękny. Nie mamy wątpliwości, że tam będzie świetna atmosfera: strome trybuny tuż przy boisku, ze wszystkich miejsc perfekcyjny widok. Każdy element jest gotowy, grać tam możemy w każdej chwili. Niestety gorzej wypada okolica stadionu. Zamiast parkingu błoto, zamiast sklepów kontenery ze śpiącymi robotnikami. We Wrocławiu byliśmy w piątek, czyli dzień powszedni. Nie wyglądało jednak na to, żeby wszyscy byli w pracy. Nasza przewodniczka zapewniła nas, że do lata zdążą wszystko wykończyć. Wierzymy jej, ale widzimy, ile roboty jeszcze przed wami.

Drogi
Wrażenie robi Most Milenijny, który można podziwiać z najwyższego piętra trybun. Autostrada aż kipi nowością. Szkoda jednak, że tak dobrych dróg jest niewiele. Gdybyśmy mieli wskazać największą obawę przed EURO 2012 na podstawie tego, co zobaczyliśmy, to kwestie transportowe. Jadać do Wrocławia wybraliśmy najpopularniejszą trasę z Pragi: przez Hradec Kralove, Nachod i Kłodzko. I trudno sobie wyobrazić, jak ona pomieści wszystkich naszych kibiców. Co prawda są trasy alternatywne, przez Liberec i Zgorzelec, ale nawet to nie uchroni nas wszystkich przed transportową katastrofą. Drogi są wąskie i brakuje na nich miejsc do wyprzedzania. Choć przyznajemy, że tak też jest po naszej stronie granicy między Hradcem Kralove a Nachodem. Inna sprawa to styl jazdy polskich kierowców. Może nie mieliśmy szczęścia, a może to plamy na słońcu na niektórzy tak podziałały, ale widzieliśmy za dużo kierowców-kamikadze. Ignorowanie ciągłej linii na wąskiej drodze to sport ekstremalny. Znaki z liczbą zabitych pokazują, jak wielu w nim przegrało.

Miasto
W samym Wrocławiu nie zdążyliśmy obejrzeć nawet połowy tego, co chcieliśmy. Szkoda, bo wygląda na bardzo sympatyczne miasto. Centrum jest piękne i sądząc po ilości rusztowań i płacht zakrywających place budowy, można przypuszczać, że będzie jeszcze ładniej. Od razu widać, że Wrocław jest miastem uniwersyteckim, pełnym ludzi młodych. Myślimy, że taka atmosfera przeniesie się do strefy kibica, co tylko wyjdzie jej na dobre.
Mieszkańcy, z którymi rozmawialiśmy, nie byli do końca zadowoleni z tego, że przyjadą do nich Czesi i Grecy. Możemy sobie wyobrazić, że woleliby Hiszpanów lub Anglików. Od właścicielki jednego z pensjonatów usłyszeliśmy, że Czesi przywiozą własne piwo, a Grecy mają kryzys, więc na jednych i drugich nie zarobi się kokosów. To chyba prawda. Większość z nie będzie nocować w Polsce. Chociaż wszystko wynagrodzić mogą bogaci Rosjanie...
Przy okazji potwierdziła się jedna z różnic, jakie są między Czechami a Polską. Mówi się u nas, że macie małe łóżka. I rzeczywiście, w pensjonatach, w których byliśmy, zauważyliśmy to od razu. Na Czechów czeka niespodzianka.
Mówiąc wcześniej o studenckim charakterze miasta, cieszy nas, że taki jest też w nim transport miejski. Fajnie, że ulice są poprzecinane torami tramwajowymi, że przystanek jest też blisko stadionu. Do tramwaju przekonaliśmy się jeszcze bardziej po tym, jak zobaczyliśmy, jakie są kłopoty z parkowaniem (zresztą podobnie jest w Pradze). Jeśli ktoś pojedzie jednak autem, bez nawigacji ani rusz. Brakuje tablic informujących, jak dotrzeć na stadion. Może do lata to się zmieni?
Do siebie wróciliśmy z generalnie pozytywnymi wrażeniami. Głównie za sprawą stadionu. Mecze rozgrywane na nim będą miały super otoczkę. Jeszcze trochę pracy przed wami, ale jesteśmy pewni, że poradzicie sobie. W RPA też musieli się spieszyć, żeby wszystko zapiąć na ostatni guzik.
Tylko te polskie drogi...

piątek, 17 lutego 2012

Dlaczego Filip Sebo nie zagra w Legii

Nic nie wyszło z drugiego podejścia (pierwsze było latem 2011) Legii Warszawa do Filipa Sebo. Gwiazda słowackiej piłki - z grubsza ichniejszy Radosław Majdan - nie palił się do gry w naszej stolicy. Jeszcze gdy temat był aktualny, zadzwoniłem do prezesa Slovana Bratysława Petra Kaspara.
- Dostaliśmy zapytanie z Legii o Filipa z prośbą o postawienie warunków, na jakich go puścimy. Odpisaliśmy, ze czekamy na propozycję finansową. Tej już nie dostaliśmy - powiedział Kaspar.
Inną drogą dowiedziałem się, że Slovan chciałby za Filipa przynajmniej 700 tys. euro. Dużo jak na 28-latka i możliwości Legii.
- Rozmawiałem z Filipem. Powiedział, że te pół roku umowy chce dograć w Bratysławie. M.in. dlatego że ma tu kontrakt z telewizją. Jego rozwiązanie byłoby trudne - dodał Kaspar.

I tak nie będzie Sebo w Legii.

wtorek, 14 lutego 2012

Rozmowa z Lubosem Kubikiem

Lubos Kubik był jednym ze starszych piłkarzy z kadry Dusana Uhrina, która zajęła 2. miejsce w EURO 1996. Nie był jednak filarem drużyny. Więcej mówiło się o Poborskym, Nedvede, Bejblu, Koubie. W sumie nie ma się czemu dziwić. Kubik stał się u nas popularniejszy, gdy w Chicago Fire grał z Romkiem Koseckim, Jurkiem Podbrożnym i Piotrem Nowakiem. Do tego stopnia skumplował się z naszymi, że teraz w miarę poprawnie mówi po polsku. 
Rozmawialiśmy na początku lutego. Rozmowa była publikowana w Magazynie „Przeglądu Sportowego".

xxxxxxxx

Po losowaniu grup finałowych EURO 2012 trudno spotkać Czecha, który nie byłby zadowolony. Nie będę oryginalny. To było bardzo dobre losowanie. I dla nas, i dla was. Nie ma drużyny, która byłaby faworytem i już teraz mogłaby doliczać sobie punkty.

Ale ktoś będzie musiał awansować...
Nie powiem, kto się będzie cieszył. Wszystkie zespoły grają na podobnym poziomie, myślę, że zdecyduje dyspozycja dnia, jedna akcja, szczęście. Oczywiście kluczowy będzie pierwszy mecz. Albo doda on skrzydeł, albo je podetnie. Jest inaczej niż przed EURO 1996, gdy doszliśmy do finału. Wtedy z góry skazywani byliśmy na porażkę. W grupie czekali na nas Niemcy, Włosi i Rosjanie. Na dodatek przegraliśmy pierwszy mecz. Za pół roku ktokolwiek awansuje do ćwierćfinału, nie będzie można mówić o niespodziance.

Szesnaście lat temu wasz awans do finału był sensacją. Co było źródłem sukcesu?
Dyscyplina taktyczna, świetna gra w obronie. No i indywidualności. Przypomnę tylko gol Vladimira Smicera na 3:3 strzelony tuż przed końcem meczu z Rosją, piękne trafienie Karela Poborsky'ego w ćwierćfinale z Portugalią. Szkoda tylko finału z Niemcami. Prowadziliśmy 1:0, kwadrans mogliśmy czuć się mistrzami Europy. Ale swoje zrobił Oliver Bierhoff.

Wtedy był pan jednym ze starszych piłkarzy w czeskiej drużynie. Na przykład taki Pavel Nedved nie miał jeszcze 24 lat. Czy myślał pan, że aż tyle osiągnie?
Faktycznie, było chyba tylko trzech zawodników mogących powiedzieć o sobie, że są doświadczeni. To byłem ja, Mirek Kadlec i Jiri Nemec. Ale po pozostałych widać było, że mają talent. Dlatego nie zdziwiło mnie, że rozjechali się po Europie i zrobili wielkie kariery.

Czy w obecnej reprezentacji Czech widzi pan takiego młodego zawodnika, który może stać się drugim Nedvedem?
Niestety, nie. Ponad przeciętność wybijają się bramkarz Petr Cech i pomocnik Tomas Rosicky. To za mało, żeby zadeklarować: mamy lepszy zespół od Polski. Choć nie powiem, że jest gorszy.

To jaki pana zdaniem jest nasz zespół?
W 2010 roku miałem okazję z bliska go zobaczyć, gdy graliście sparing ze Stanami Zjednoczonymi w Chicago. Byłem wtedy asystentem selekcjonera Boba Bradleya. Było 2:2. Wasi napastnicy i pomocnicy prezentowali się bardzo przyzwoicie. Słabi byliście w obronie. Szczególnie szwankowała gra stoperów. Ten element musicie koniecznie poprawić.

Dziś nadal jest pan w sztabie amerykańskiej kadry?
Już nie. Z reprezentacją rozstałem się w sierpniu ubiegłego roku. Zaraz po tym, jak przejął ją Jurgen Klinsmann. Teraz jestem asystentem trenera w Montrealu Impact. To kanadyjski klub występujący w Major League Soccer.

Jak pan wspomina pracę u boku Bradleya?
Wydaje mi się, że wstydu soccerowi nie przynieśliśmy. Zabrakło nam trochę szczęścia na mundialu w RPA. Wyszliśmy z grupy, ale w 1/8 finału, po dogrywce, wyeliminowała nas Ghana Rok później graliśmy w finale mistrzostw Ameryki Północnej. Przegraliśmy dopiero 2:4 z Meksykiem. Czy stać nas było na więcej? Chyba nie. W USA są utalentowani piłkarze, ale nie są oni wybitni. Klinsmanna czeka dużo pracy, jestem ciekawy, jak sobie poradzi.

Obecność Davida Beckhama w Los Angeles Galaxy dobrze robi MLS?
Bardzo dobrze. Ale nie chodzi tylko o Beckhama. Także o Thierry'ego Henry'ego, Robbiego Keane'a. Oni wyraźnie podnoszą poziom MLS. Amerykanie mają się od kogo uczyć. Mam na myśli nie tylko umiejętności czysto piłkarskie, ale również podejście do zawodu. Im więcej klasowych europejskich zawodników w MLS, tym lepiej dla Ameryki.

Śledzi pan jeszcze wyniki polskiej ligi?
Jak najbardziej i jestem bardzo zadowolony, że liderem ekstraklasy jest Śląsk Wrocław. To miasto sobie na to zasłużyło. Jest piękne, ma wspaniałych kibiców. Teraz jeszcze może pochwalić się cudownym stadionem. W Śląsku widać było potencjał, nie myślałem jednak, że tak szybko osiągnie sukces.

Jeszcze pod pana wodzą grali obecni piłkarze Śląska Sebastian Dudek i Dariusz Sztylka...
Doskonale ich pamiętam. Oni już wtedy prezentowali poziom ekstraklasowy. Szczególnie Sebastian wyróżniał się kreatywnością.

Tylko dlaczego tak słabo panu poszło? Prowadził pan Śląsk tylko w 11 kolejkach. Odszedł po porażce 1:5 z Polonią Warszawa...
Chyba trafiłem tam w złym momencie. Akurat zmieniali się właściciele klubu, brakowało klasowych piłkarzy. Byłem też chyba nieprzygotowany. Kompletnie nic nie wiedziałem o polskiej lidze. Ale podkreślę: wspomnienia z Wrocławia mam bardzo dobre. Romek Kosecki, Piotr Nowak, Jurek Podbrożny... Wybitni piłkarze. Myślę, że do dziś ciepło o nas myślą w Chicago Fire. Rozumieliśmy się dobrze na boisku, ale i poza nim. Potrafiliśmy się bawić, nawet trochę popić. Wiedzieliśmy jednak, gdzie i ile. To był świetny przykład na to, że gdy piłkarze stanowią zgraną paczkę, może to procentować na boisku.

Utrzymujecie jeszcze kontakt ze sobą?
Tak, choć nie dzwonimy do siebie codziennie. Najczęściej rozmawiam z Piotrem Nowakiem, który jest trenerem Philadelphii Union. Romek teraz to wielki polityk, poseł, więc czasu ma trochę mniej. O Jurku słyszałem, że pracuje w klubie z Rzeszowa.



sobota, 11 lutego 2012

Filip Sebo w Legii, czyli story o Weissie

Filip Sebo na celowniku Legii. Już drugi raz. Poprzednio było to w ubiegłym roku, kiedy to Legia chciała zatrudnić Vladimira Weissa. Sebo to bowiem ulubieniec Weissa. Ostatecznie słowacki trener nie zgodził się na warunki Legii i temat upadł. Teraz wraca. Z tej okazji sylwetka Weissa trenera, to on zdecyduje, czy puści Sebo.
Materiał do "PS" zrobiłem wspólnie z Adamem Dawidziukiem.

xxxxx

Jego ojciec - Vladimir Weiss był piłkarzem. Jego syn, naturalnie też Vladimir, występuje w Glasgow Rangers. Czy Vladimir Weiss podźwignie Legię Warszawa z kryzysu? Trawa po pas. Ruina. Co nie spłonęło, to się zawaliło. Na pozostałościach po trybunie VIP-ów leży starszy mężczyzna Pierwsze skojarzenie – pijany. On jednak się tylko opala. Nad nim szyld: Artmedia Petrzalka Football Club. Tutaj kończył karierę piłkarską i święcił swoje pierwsze triumfy Vladimir Weiss, prawdopodobnie przyszły trener Legii Warszawa. Perfekcjonista, pedant, autokrata, człowiek z charakterem, ale też surowy raptus, do którego bez kija nie podchodź. Taki obraz jego osoby malują ci, którzy go znają.
Zachwycony Legią

Stadion Artmedii (fotografia z maja 2011)
Kiedy był 14-letnim dzieckiem zmarła mu matka. Został tylko z ojcem. Także Vladimirem, srebrnym medalistą igrzysk olimpijskich w Tokio z 1964 roku. – Byłem ciągle w rozjazdach, Vlado szybko musiał wydorośleć, zająć się domem, siostrą. Nagle zabrakło mu bardzo ważnej osoby w życiu, chciał od tego wszystkiego uciec, dlatego poszedł w moje ślady, zaczął trenować. Miał dobre geny, to sobie poradził – uśmiecha się najstarszy z rodu Weissów.
Dziś mieszka pod Bratysławą. Sam. Porusza się na wózku inwalidzkim, amputowano mu prawą stopę. To efekt cukrzycy. – Vlado przez brak matki szybko wydoroślał. Nie miałem się o co do niego przyczepić. Szanował ojca, to najważniejsze. Syn odwiedził go dzień przed wylotem na negocjacje do Warszawy. – Mogę wam powiedzieć, że był zachwycony. Mówił: „Tato, tam 30 tysięcy ludzi przychodzi na mecze, klimat wielkiej piłki". My rzadko rozmawiamy o futbolu, bo Vlado ma wszystko w głowie poukładane i nie chce, aby ktoś mu radził. Dlatego zdziwiłem się, że tu nagle przyjeżdża i od razu mówi o Legii – opowiada senior rodu.

Prorok za płotem
Obecny selekcjoner reprezentacji Słowacji wcale nie musiał zostać akurat piłkarzem. W Czechosłowacji w czasach komunizmu może nie było tak biednie, jak w Polsce, ale bogato też nie. Rozrywek brakowało, młodzież siłą rzeczy garnęła się więc do sportu. – Vlado biegał, skakał, grał. Zajmował go przede wszystkim futbol i hokej. Do hokeja miał naprawdę duży talent, ale to, że ja byłem piłkarzem okazało się decydujące. Pamiętam, że naszym sąsiadem był Laco Novomesky, bardzo znany na Słowacji pisarz. Kiedy patrzył jak Vlado biega za piłką, mówił: „będzie z niego piłkarz, reprezentant." Jak widać, prorok – z dumą mówi najstarszy z rodziny Weissów. Mieszkali wtedy w niewielkim miasteczku Hurbanovo, niedaleko granicy z Węgrami. Kiedy przyszły trener Legii miał pięć lat, obok zaczął działać browar, którego sztandarowym produktem jest dziś znane w całym świecie piwo Zlaty Bażant.

Typ niepokorny
Nasz bohater nie był wybitnym zawodnikiem, żadną gwiazdą. W reprezentacji Czechosłowacji odgrywał raczej drugoplanowe role. Może byłoby inaczej, gdyby nie poważna kontuzja. – Po mistrzostwach świata w 1990 roku większość jego kolegów z reprezentacji wyjechała na Zachód, a Vlado zerwał więzadła krzyżowe w kolanie. Stracił bardzo dużo czasu, którego potem już nie nadrobił – wspomina ojciec. – My wyjeżdżaliśmy grać w Europie, a on musiał się leczyć. Miał wielkiego pecha, bo może osiągnąłby więcej – potwierdza Lubomir Moravcik, jego kolega z reprezentacji Czechosłowacji, który wówczas zamienił FC Nitrę na francuskie Saint-Etienne.
Weiss długo walczył o powrót na boisko. Wygrał. Po rozpadzie Czechosłowacji, wybrał występy w kadrze słowackiej. Obaj Weissowie przeszli do historii – pierwszy raz w kraju naszych południowych sąsiadów zdarzyło się, aby syn i ojciec zagrali w reprezentacji. Ich ród dalej śrubuje rekord. Syn przyszłego trenera Legii – trzeci z Vladimirów Weissów – gra w Glasgow Rangers (dokąd został wypożyczony z Manchesteru City) i regularnie występuje w kadrze narodowej.
– Vlado był dobrym piłkarzem, dawał mi komfort, bo mogłem wystawić go na środku obrony lub jako defensywnego pomocnika, nigdy mnie nie zawiódł. Na boisku widać było u niego mocny charakter, skłonność do liderowania. Już wtedy miał swoje zdanie i się go trzymał. On miał ciężkie życie, bez mamy, to zawsze zostaje w głowie. Jakieś nieporozumienia były, ale w przypadku dobrych zawodników to normalne. Lepiej mieć niepokornego, ale potrafiącego grać, niż grzecznego, a słabego – mówi Dusan Radolsky, były trener m.in. Groclinu Dyskobolii i Polonii Warszawa, który trenował Weissa w połowie lat 90. w Koszycach. Spotkali się w poprzedni piątek, trzy dni przed przylotem Weissa do Warszawy. – Pytał mnie o polską ligę, interesował się Legią. Powiedziałem mu, że to wielkie wyzwanie, że Legia jest jak Real Madryt w Hiszpanii albo Sparta Praga w Czechach. On sam jednak musi podjąć decyzję, bo w tej naszej trenerskiej robocie nigdy do końca nic nie wiadomo – dodaje Radolsky.

Jedno oko płakało
Trenerem został tam, gdzie skończył karierę piłkarską, w Artmedii, najstarszym klubie piłkarskim na Słowacji. Nieznany nikomu poza ojczyzną klub nagle rozgromił Celtic Glasgow 5:0 w kwalifikacjach do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Weiss po latach wspominał ten czas: – Ważyły się losy amputacji stopy ojca, a ja musiałem skupić się na pracy. Było bardzo ciężko, z jednej strony przeżywałem tragedię, a z drugiej odnosiłem największe sukcesy. Jedno oko mi się śmiało, drugie płakało.
Szybki sukces w pracy trenerskiej nie zmienił Weissa. Pozostał tym samym człowiekiem, co wcześniej. Teraz to on rządził, a więc wprowadzał swoje zasady. – Vlado nigdy nie lubił kompromisów, musiał postawić na swoim. I dobrze – mówi jego ojciec. Piłkarze, których prowadził, zwracają uwagę na jedno: jest uczciwy. – Był surowy, w mocnych słowach potrafił przywołać do porządku, bardzo dbał o dyscyplinę. Jednak wiedział także, że czasem trzeba odpuścić, pożartować. Widząc, że ktoś jest zmartwiony, brał go na bok, rozmawiał, pytał, czy wszystko w porządku. Złego słowa na niego nie dam powiedzieć. Pracując z nim, przeżyłem najpiękniejsze chwile w swoim piłkarskim życiu – wspomina Blażej Vascak, zawodnik Polonii Bytom, który w meczu Artmedii z Celtikiem zdobył jedną z pięciu bramek. Najstarszy z Vladimirów potwierdza tę opinię, w prostych słowach: – Syn jest uczciwy. Najgorszą prawdę powie w oczy.

Mediacje żony
Potrafi wybuchnąć, o czym najdobitniej przekonali się podczas mistrzostw świata w RPA słowaccy dziennikarze. Po przegranym spotkaniu z Paragwajem (0:2) w czasie rozmowy Weiss nagle przepchnął mikrofony, podziękował, a pod nosem powiedział: „buzeranti vyjebaní" (jeb... pedały). Zrobiła się wielka afera. Pomiędzy zwaśnionymi stronami mediowała żona Weissa, Marta. W końcu obroniło go to, co miał prawie zawsze: wyniki. – Atmosfera gęstniała z dnia na dzień, w końcu trener nie wytrzymał. Przez chwilę było nieprzyjemnie – opowiada Peter Surin, szef działu piłkarskiego słowackiego „Dennika Sport". – Nie gniewaliśmy się na niego, bo wiedzieliśmy, że to trener sukcesu, wierzyliśmy w niego. I potem ograliśmy Włochów i wyszliśmy z grupy. Nikt już nie pamiętał scysji po meczu z Paragwajem – opowiada. Weiss zbudował sobie bardzo mocną pozycję. – Nie jest tak, że my boimy się go krytykować. On mocnych słów z naszej strony także się nie lęka. Bo wie, że zawsze obroni się na boisku, zna swoją wartość i jeśli ktoś ma mu coś zarzucać, to musi mieć bardzo mocne argumenty – dodaje dziennikarz.

Rosyjska porażka
W ciągu 10 lat trenerskiej pracy zdobył doświadczenie zarówno w klubie, jak i w reprezentacji. Grając co tydzień, trzeba skupiać się na treningu, w kadrze – na selekcji i motywacji. – Trener wie, co powiedzieć w danym momencie, co zawodnik chciałby usłyszeć. Jego zdanie jest i musi być najważniejsze, co zrozumiałe. Po rozmowie z nim człowiek chciałby jak najszybciej wyjść na boisko i grać, taki jest naładowany – opowiada bramkarz Evertonu, kandydat do powrotu na Łazienkowską, Jan Mucha.
– W Artmedii nie było istotne z kim graliśmy, czy to zespół z czołówki, czy z dołu tabeli. Każdego przeciwnika traktował tak samo, długo analizował jego grę, rozkładał na czynniki pierwsze. Dostawaliśmy materiały, a potem na odprawach wkładał nam to wszystko do głów. To istota jego pracy, nie ma u niego filmów motywujących, wielkich przemówień. Daje wiedzę, a zawodnik musi tę wiedzę wykorzystać na boisku – twierdzi Vascak.

Weiss otacza się ludźmi, do których ma pełne zaufanie. Przynosiło to efekty, z jednym wyjątkiem – Saturnem Ramienskoje. W 2006 roku miał wprowadzić podmoskiewski klub do czołówki ligi rosyjskiej. Skończył pracę po 10 kolejkach. Tylko jeden mecz wygrał, aż siedem zremisował. – Zabrakło mu trochę szczęścia. Ale spróbował. Szybko nauczył się rosyjskiego. Rosjanom zabrakło cierpliwości – twierdzi najstarszy z Weissów.
Słowakom wyszło to na dobre, bo Weiss wrócił do Artmedii, po roku objął reprezentację i wprowadził ją po raz pierwszy w historii do mistrzostw świata. Z miejsca stał się jednym z najbardziej poważanych w ludzi kraju.

Uścisk królowej
Zaproszenia do prezydenta, premiera – po sukcesach otworzyły się przed nim salony Bratysławy. Miał okazję spotkać się nawet z królową angielską Elżbietą II. – To było przed dwoma laty, w czasie wizyty królowej na Słowacji. Vlado został zaproszony, a wiadomo, że byle kogo tam nie wołają – uśmiecha się jego ojciec. Weiss jest najlepiej opłacanym selekcjonerem w historii słowackiego futbolu, jego pensja szacowana jest na 200 tys. euro rocznie.
Kiedy zaczynał pracę z reprezentacją i powołał legionistę Jana Muchę, powiedział mu: „Jano, albo znajdziesz sobie lepszy klub, albo będziesz tylko rezerwowym". Jak pokazała przyszłość, warto było nie spełnić groźby. Dziś sam idzie budować wielką Legię. Ogromne oczekiwania, presja, ale jeśli się nie zawiedzie, to będą człowieka tam pamiętać przez długie lata. Dla niego to także wielka szansa, pracy za granicą, w innym piłkarskim świecie – bo w słowackiej lidze wciąż nie ma nowoczesnych stadionów, dużych pieniędzy i tłumów widzów. Na meczu decydującym o mistrzostwie Słowacji dla Slovana Bratysława było niewiele ponad 4 tys. kibiców.

Nowe wyzwanie
– Przez rok zdążyłem poznać waszą ligę, od naszej różni się przede wszystkim tym, że na trenerach i piłkarzach ciąży ogromna presja, jest wielkie zainteresowanie mediów. To będzie dla niego coś nowego – mówi Vascak.
– To odpowiedni wybór dla niego. Jest człowiekiem bardzo ambitnym, pragnącym zwycięstw, czyli to łączy go z warszawskim zespołem. W pełnieniu dwóch funkcji jednocześnie nie widzę problemu, przecież zaraz kończą się eliminacje EURO 2012, potem będzie mógł skupić się już tylko i wyłącznie na Legii – twierdzi Moravcik.
Na Słowacji wierzą w Weissa. Obok tego, co pozostało po stadionie Artmedii, spotkaliśmy policjantów pilnujących, aby nikt niepowołany tam się nie kręcił. – Weiss, to bardzo dobry trener, u was też natychmiast zrobi porządek, będziecie zadowoleni – stwierdzili tonem piłkarskich ekspertów. Próbowali nam „sprzedać" najmłodszego z rodu Weissów, ale w końcu sami stwierdzili, że nas na niego nie stać. Zresztą i tak uprzedzi nas Blackburn.

niedziela, 5 lutego 2012

Co Czesi myślą o Polsce

Mój komentarz do Przeglądu Sportowego sprzed paru tygodni. Chyba nic nie stracił na aktualności.

XXXXXXXXXXXXXXXXXXXX

W starej anegdocie spotyka się dwóch kolegów. - Co u ciebie słychać? Masz dziewczynę? - pyta jeden. - Mam - pada w odpowiedzi. - Super. A jaka ona jest? - dociska ten pierwszy, a drugi, zdając sobie sprawę, że uroda jego wybranki jest grubo poniżej przeciętnej, rzuca tylko: - No wiesz, całkiem sympatyczna. Taka „całkiem sympatyczna" dla Czechów, naszych rywali w fazie grupowej mistrzostw Europy, jest reprezentacja Polski. Coś powiedzieć trzeba, ale z wymienieniem prawdziwych atutów biało-czerwonych są już poważne problemy.

Żeby ostatecznie się o tym przekonać, wystarczyło spędzić dwa dni w Pradze. Na rozmowach m.in. z wicemistrzami Europy z 1996 roku – Radkiem Bejblem i Petrem Koubą, czy legendarnym czeskim bramkarzem Ivo Viktorem, który jako czechosłowacki kadrowicz wygrał EURO 1976. Pytani, jakie ich zdaniem w przyszłym roku zapadną rozstrzygnięcia w naszej grupie, odpowiadają, że Polacy już teraz mogą szykować się do ćwierćfinału. – Bo gracie przed własną publicznością, gospodarzom jest łatwiej, nie jesteście wcale tacy słabi, na pewno macie zdolnych zawodników – padają argumenty. Ale proszeni o podanie nazwisk tych zdolnych piłkarzy, mają wyraźne kłopoty. A są to osoby, które niemaniakalnie, ale w miarę regularnie śledzą futbolowe wydarzenia. „Był Dudek, jest Fabiański i ten młody z Arsenalu" (Kouba), „Znam Pietrzkiewicza, który broni w Baniku. Ale jego chyba w kadrze nie ma?" (Viktor), „No, oczywiście ta trójka z Borussii Dortmund" (Bejbl).

Nasza gwiazda Bundesligi, czyli Robert Lewandowski, dla nich jest tylko czołowym napastnikiem ligi, ale o nazwisku nierozpoznawalnym. To samo dotyczy Szczęsnego i całej reszty. Ci nasi zdolni zawodnicy, którzy dla wielu z Polaków już są międzynarodowymi gwiazdami, dopiero za pół roku będą mogli oczarować Europę na tyle, by i Czesi, i inni wymieniali ich nazwiska jednym tchem i bez błędu. Wie o tym Franciszek Smuda. – Nie mamy wielkich gwiazd, ale to EURO jest od tego, żeby takie kreować – mówi selekcjoner w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego". Niestety, problem w tym, że takich potencjalnych kandydatów na gwiazdy będzie więcej. Także w reprezentacji naszych południowych sąsiadów. Zapytałem osobę, już z Polski, której wydaje się, że zna się na piłce, jakich zna czeskich piłkarzy. – Cech, Rosicky, Baros, Jankulovski. On już nie gra? Aha, no to może jeszcze ten brat Hubnika z Legii, który gra w Hercie Berlin?