poniedziałek, 24 czerwca 2013

Petr Cech o Robercie Lewandowskim i EURO 2012

Rozmowa z Petrem Cechem, przeprowadzona jesienią 2012 roku i opublikowana w "Przeglądzie Sportowym"

xxxxx

Kto jest najlepszym bramkarzem świata? Pan?
PETR CECH: Czuję się mocny, ale odpowiem inaczej. Cieszę się, że są osoby, które uważają mnie za najlepszego. Zdaję sobie z tego sprawę i to tylko dopinguje mnie, abym nie schodził poniżej pewnego poziomu. Żeby ci, którzy tak o mnie myślą, nie zawiedli się. Sam też tego chcę, utrzymać się na szczycie jak najdłużej. To nie jest fałszywa skromność. Trudno rozstrzygnąć, czy Gianluigi Buffon jest lepszy od Ikera Casillasa, czy lepszy od nich był Edwin van der Sar. Gramy w różnych ligach, inne są wymagania. Wszyscy więc prezentujemy najwyższą klasę, ale nie powiem, który jest tym naj.

Może nie będzie wątpliwości, że to pan jest najlepszy, jeśli Chelsea drugi raz z rzędu wygra Ligę Mistrzów?
Być może. Myślimy o tym, ale łatwo nie będzie. Ta sztuka nie udała się nawet Barcelonie, choć od paru sezonów wszyscy o niej mówią. Obronić trofeum jest trudniej, niż je zdobyć. Doświadczamy tego w tym roku. Każdy chce pokonać mistrza; jest dodatkowo zmotywowany.

W Anglii mówiło się, że ostateczne zwycięstwo w Lidze Mistrzów jest marzeniem Romana Abramowicza. Obawiano się, że po zrealizowaniu tego celu odpuści sobie, choćby trochę, piłkę nożną.
Niektórzy mają taką mentalność: proszę, wygrałem, daję sobie z tym spokój. Ale nie my. Doświadczenie z ubiegłorocznego finału z Monachium, ta radość, którą tam przeżyłem, dała mi dodatkową siłę. Dlatego znów chcę wygrać Ligę Mistrzów.

Bardziej niż w ubiegłym sezonie?
Tak, jestem tego pewien. Wystarczy, że przypomnę sobie chwile po pokonaniu Bayernu. A zdarza się to często. Chcę to przeżyć jeszcze raz.

I na dobre zapomnieć o przegranym finale z Moskwy w 2008 roku przeciw Manchesterowi United?
Nie chodzi o to, żeby zapomnieć. Tamten mecz i rzuty karne to chyba najbardziej przykra, ale część mojej kariery.

Podczas finału w Monachium wracały wspomnienia z Moskwy?
Miały prawo, bo to były podobne mecze. W obu przypadkach były jedenastki, wcześniej 1:1, najpierw gola traciliśmy, ale doprowadzaliśmy do remisu. Ale futbol to niepowtarzalne chwile. Wiem, że druga taka sama akcja się nie zdarzy, i nie ma sensu rozpamiętywać tego, co było.

Który z zespołów będzie najpoważniejszym rywalem Chelsea w tym sezonie? Tradycyjny zestaw?
Nie może być inaczej. Nigdy nie można skreślać Barcelony. Myślę, że Bayern Monachium może być groźny. I Real, który jest głodny sukcesu jak nigdy. W ostatnich latach byli bliziutko, ale kończyli na półfinale. Mam nadzieję, że przebudzą się angielskie drużyny. Chelsea wygrała Ligę Mistrzów w ubiegłym sezonie, ale generalnie nie był on udany dla zespołu z Premier League.

Borussia Dortmund?
Czemu nie? Rok temu mówiono, że Niemcy mogą być czarnym koniem rozgrywek, a skończyło się katastrofą. Teraz ten zespół dojrzał. Lewandowski wyrósł na dobrego piłkarza, podoba mi się Reus. Klasę pokazali w niedawnym meczu z Manchesterem City. To mistrz Anglii był faworytem, a o mały włos i by przegrał. Jeśli Borussia wyjdzie z grupy, w której ma Real Madryt i Manchester City, wszystko będzie możliwe.


Lewandowski regularnie przymierzany jest do Manchesteru United. Myśli pan, że poradziłby sobie?
Jak ktoś potrafi strzelać gole, będzie to robił wszędzie. Ale Lewandowski rzeczywiście nadaje się do ligi angielskiej. Jest silny, fizycznie prezentuje się dobrze, a to połowa sukcesu, żeby zaistnieć w Premier League. Najważniejsza jest jednak cena, jaką podyktuje za niego Borussia.


Pamięta pan jego akcję z pierwszej połowy meczu z Czechami podczas EURO 2012?
Tak, chciał uderzyć na siłę i piłka poleciała obok bramki. Kto wie, jak to by się skończyło, gdyby trafił. Pewnie byliście rozczarowani?


I to bardzo. Mistrzostwa mieliśmy u siebie, liczyliśmy na awans.
Wydaje mi się, że polscy piłkarze nie wytrzymali ciśnienia. Tej otoczki, że grają u siebie, że muszą awansować, że muszą pokonać Czechów. Oba zespoły miały taką samą wolę odniesienia zwycięstwa, ale my mogliśmy grać spokojniej i realizować to, co zaplanowaliśmy. Obawialiśmy się, ale niewiele, tylko początku. Kluczem było nie stracić gola w tym okresie, bo gospodarze zawsze zaczynają ambitnie. Trochę usprawiedliwię waszych zawodników. Spotkanie z wami było naszym najlepszym podczas mistrzostw.


Paru pana kolegów z reprezentacji żartuje, że każdy mecz powinniście rozgrywać we Wrocławiu, a nie w Czechach.
Nie dziwię się, to było fantastycznie doświadczenie. Ci ludzie, którzy przychodzili nas oglądać i dopingować... Wbrew pozorom to nie było męczące, choć trzeba było podpisywać setki zdjęć, pozować do fotografii.

EURO skończyło się dla Czechów wraz z meczem z Portugalią. Spotkanie długo wyglądało na pojedynek Čech kontra Cristiano Ronaldo.
Ale ja pamiętam z tego meczu przede wszystkim nasz dobry początek. W pierwszych minutach to my byliśmy lepsi. W drugiej części opadliśmy z sił i Portugalczycy przejęli kontrolę. Miałem nadzieję, że uda się dociągnąć remis, potem do karnych.


Nie boi się pan rzutów karnych?
Nie mam nic przeciwko nim. To wielkie wyzwanie i dla strzelca, i bramkarza. Lubię to.


O wyniku konkursu jedenastek bardziej decyduje szczęście czy umiejętności?
Chyba kwestie psychologiczne. Co z tego, że trener ma najlepiej wyszkolonego technicznie zawodnika świata, jak ten w decydującym momencie mu przestrzeli? Myślę, że to rozgrywa się w głowie. Zmęczenie też ma znaczenie. Weź strzelaj, jak dopiero co 120 minut biegałeś? Jeszcze gdyby uderzało się z marszu, od razu po dogrywce. Ale nie. Dziesięć minut mija, zanim to się zacznie, a organizm musi być gotowy do akcji. Jak kopiesz trzeci z kolei, mijają kolejne minuty. Do tego dochodzi presja.


Bramkarze mają łatwiej. Oni mogą obronić, strzelec musi trafić.
Tak. Jeśli piłkarz kontroluje emocje, prawdopodobnie dobrze kopnie piłkę. Wtedy bramkarz jest bez szans.


Mówi się, że dobry bramkarz musi być wariatem. Nie widać tego po panu.
Nie zgadzam się z tym powiedzeniem. Dobry bramkarz musi być odważny. Nie każdy wystawi twarz do lecącej piłki albo rzuci się pod nogi rozpędzonemu dorosłemu, silnemu mężczyźnie.


Pan rzucał się i, mimo kontuzji, rzuca nadal. Już w kasku. Szczerze: nadal musi pan w nim grać czy to już tylko zabieg marketingowy?
Żaden marketing, przecież nie mogę na nim umieścić nawet najmniejszej reklamy. Wiem, że jest on moim symbolem, wielu ludzi mnie z nim kojarzy, ale to naprawdę lekarze decydują, czy mam w nim występować. Jeśli pewnego dnia powiedzą, że mogę kask zdjąć, zrobię to natychmiast.

Petr Cech o angielskich bramkarzach Wojciechu Szczesnym i innych polskich golkiperach

Jak to robi Viktoria Pilzno

Trwa właśnie losowanie eliminacji Ligi Mistrzów 2013/14. Czekamy, czy polski klub po 17 latach dostanie się do Ligi Mistrzów i zazdrościmy Czechom, że ich zespoły występują w Lidze Mistrzów regularnie. Niedawno przy okazji pisania 1345323. tekstu, dlaczego nam się nie udaje, rozmawiałem z właścicielem Viktorii Pilzno, jak oni to robią.
Wypowiedzi były wykorzystane w materiale opublikowanym w Tygodniku Przeglądu Sportowego.

xxxxxx

Co może pan poradzić szefom polskich klubów, którzy chcą, a nie mogą dostać się do Ligi Mistrzów?
Tomas Paclik, właściciel Viktorii Pilzno: A co ja, właściciel skromnego klubu z małego Pilzna, mogę radzić dużym polskim klubom?

Niech pan przestanie. W ubiegłym sezonie z budżetem nie większym niż 4 mln euro awansowaliście do fazy grupowej Ligi Mistrzów, w tym wyszliście z grupy w Lidze Europy, a dopiero co w dwumeczu pokonaliście 5:0 Napoli.
Najprościej mogę odpowiedzieć, że trzeba wygrywać. A dokładniej, że źródłem sukcesu są piłkarze i trener. Ci pierwsi wznosili się na wyżyny umiejętności w tych najważniejszych meczach, zdawali sobie sprawę, co grają. A jeśli chodzi o szkoleniowca, Pavla Vrbę, zaufaliśmy mu i daliśmy wolną rękę w prowadzeniu drużyny. To się okazało strzałem w dziesiątkę.

To aż takie proste?
Tak, jeśli weźmiemy pod uwagę umiejętności zawodników. A te lepsze są po stronie czeskiej. Chyba przekonaliście się o tym w ubiegłym roku, kiedy Viktoria wyeliminowała z Ligi Europy Ruch Chorzów (0:7 w dwumeczu) i podczas EURO 2012. Z drugiej strony poza poziomem czysto piłkarskim, macie wszystko, czego nam brakuje. Stadiony, pieniądze, atmosferę. Dokładnie polskiej ligi nie śledzę, ale z tego co do mnie dociera, kilka waszych klubów organizacyjnie jest już przygotowanych na Ligę Mistrzów. Jeśli jeszcze coś mogę poradzić, to nie można co rundę sprzedawać piłkarzy, chyba że już bardzo chcą odejść lub oferta jest korzystna, bo w czasie kryzysu nie można takich odrzucać. Ale generalnie trzon drużyny nie może się zmieniać. Widzimy, że to się opłaca, bo już trzeci kolejny sezon gramy całkiem dobrze i odnosimy sukcesy.

Jak kupował pan Viktorię, zakładał pan, żeby za rok, dwa lub trzy koniecznie awansować do Ligi Mistrzów?
Absolutnie, w ogóle o tym nie myślałem. Na początku najważniejsze było, aby uporządkować finanse klubu, który był zadłużony. Pracowałem, aby ułożyć dający się zbilansować budżet i tym samym stworzyć dobre warunki pracy Pavlovi Vrbie. Aby poziom drużyny pozostawał przynajmniej na takim samym poziomie, żeby po odejściu piłkarza, jeśli już coś takiego nastąpiło, znaleźć dobrego następcę. Myśl o Lidze Mistrzów pojawiło się na końcu, najpierw praca u podstaw.

Jak ważna jest cierpliwość?
Bardzo ważna. W Czechach, pewnie podobnie jak w Polsce, kilka porażek lub słabszych występów skutkuje zwolnieniem trenera. To nie prowadzi do sukcesu. U nas trener Vrba pracuje już czwarty rok. Choć przyznaję, że łatwo mi tak mówić, skoro są wyniki.

Właśnie trenera Vrbę co chwila ktoś chce wam podkupić. Ostatnio mówi się, że wkrótce może być nowym selekcjonerem reprezentacji Czech.
Rzeczywiście, regularnie ktoś o niego pyta. Zainteresowane były nim wasze kluby Wisła Kraków i Legia Warszawa, ostatnio faktycznie mówi się o reprezentacji Czech. Ale my go nigdzie nie puścimy. Przynajmniej do końca kontraktu, a więc jeszcze dwa lata będzie pracował u nas.

sobota, 8 czerwca 2013

Co zrobił Mario Balotteli w Pradze...

...dziurę w ścianie przy włoskiej szatni. Tak wyładował złość, że w meczu eliminacji mistrzostw świata Czechy - Włochy Tomas Hubschman i Tomas Sivok zupełnie nie dali mu pograć, a potem za dwie żółte kartki zobaczył czerwoną.



Fot. twitter.com/fotbalova_repre

Najlepszy mecz reprezentacji Czech od EURO 2012

Relacja z meczu Czechy - Włochy zamieszczona w "Przeglądzie Sportowym"


xxxx

Czechy - Włochy 0:0 w eliminacjach mistrzostw świata 2014. Piłkarze Michala Bilka zagrali najlepszy mecz od EURO 2012, ale Italii nie pokonali, bo światową klasę potwierdził Gianluigi Buffon.

Siedzący na trybunie stadionu Sparty Praga Pavel Nedved, czeski wicemistrz Europy z 1996 roku i była gwiazda Serie A, z podziwem kręcił głową. Tak dobrze grającej czeskiej reprezentacji nie widział przynajmniej od EURO 2012, kiedy choć skazywana na porażkę, dotarła aż do ćwierćfinału, a w nim długo dzielnie stawiała czoła Portugalii.

W strzałach prowadzili

Czesi wiedzieli, że jeśli chcą zachować realne szanse na awans do mundialu w Brazylii, muszą wygrać. I o komplet punktów walczyli od pierwszej minuty. Zaskoczeni Włosi co chwila musieli biegać za atakującymi bocznymi obrońcami Davidem Limberskym (w jego przypadku do czasu, aż zszedł z powodu kontuzji) i Theodore Gabre Selassie. W środku boiska akcje rozgrywał Tomaš Rosicky. Po stałych fragmentach gry groźnie strzelał stoper Tomaš Sivok. Uderzał też dobrze znany polskim kibicom Petr Jiraček, który strzelił nam gola we Wrocławiu w ostatnim spotkaniu biało-czerwonych w mistrzostwach Europy. W efekcie już po 27. minutach w strzałach było 7:1 dla Czechów. Ekipa niemiłosiernie krytykowanego Michala Bilka w niczym nie przypominała bezradnej zbieraniny, którą w marcu w Ołomuńcu zlali 3:0 Duńczycy.

Czeski selekcjoner powiedział: dość eksperymentom. Postawił na sprawdzony skład i w bój posłał dziewięciu piłkarzy, którzy rok temu zaczynali mecz z Portugalią. Dwie nowa twarze w porównaniu z tamtym spotkaniem to już zdrowy Rosicky i Libor Kozak. Obecność tego ostatniego, a nie Davida Lafaty, króla strzelców trzech ostatnich sezonów Gambrinus Ligi, była jedynym zaskoczeniem. - Libor dobrze się prezentował podczas treningów i zna włoskich piłkarzy - tłumaczył Bilek, dlaczego postawił na zawodnika Lazio Rzym. On, jak pozostali Czesi, straszył Gianluigiego Buffona, ale goli zabrakło. Mimo że sprawę gospodarzom ułatwił Mario Balotelli. To jego przed spotkaniem najbardziej obawiano się i najbardziej podziwiano w Pradze. Każdy krok ciemnoskórego napastnika śledził tabun dziennikarzy, a wczoraj wieczorem na boisku przynajmniej dwóch piłkarzy. Tomaš Hübschman był przy nim pod własnym i włoskim polem karnym, a gdy choć przez chwilę nie dawał sobie rady, pomagał mu Sivok.

Cztery minuty Balotellego

Chęć Balotellego do walki opadała jak poziom wody w Wełtawie, która kilka dni temu zalała parę praskich dzielnic. Rosła za to frustracja, aż w drugiej połowie w odstępie czterech minut zobaczył dwie żółte kartki.

Grający w dziesięciu Włosi zaryglowali się już zupełnie i Czechom pozostało bicie głową w mur, który wczoraj nazywał się Buffon. Mimo średniej gry zawodnicy Cesare Prandellego nie wyglądali na złych. Swoje zrobili, czyli mogą dopisać sobie punkt. W tabeli eliminacyjnej grupy B prowadzą bez porażki. A teraz mogą szykować się do rozpoczynającego się w przyszłym tygodniu Pucharu Konfederacji.

czwartek, 11 kwietnia 2013

Ile czeskie kluby zarobiły w Lidze Mistrzów

Przygotowując tekst dla Tygodnika Przeglądu Sportowego" o 20-leciu Ligi Mistrzów opierałem się na oficjalnym zestawieniu UEFA, ile uczestnicy Champions League zarobili na niej od sezonu 1992/93. Inspirujące opracowanie.

W przypadku czeskich klubów wygląda to tak:

SPARTA PRAGA
1997/98 2,8 mln euro
1999/00 6,8 mln euro
2000/01 4,1 mln euro
2001/02 8 mln euro
2003/04 6 mln euro
2004/05 3,8 mln euro
2005/06 4,1 mln euro
Razem: 35,6 mln euro

SLAVIA PRAGA
2007/2008 7,3 mln euro

VIKTORIA PILZNO
2011/12 10,2 mln euro

Z powyższego wynika, że łącznie czeskie kluby w Lidze Mistrzów zarobiły: 53,1 mln euro.

A ile w Lidze Mistrzów zarobiły Legia Warszawa (4,5 mln euro) i Widzew Łódź (2,25 mln euro)? Łącznie 6,75 mln euro.


Ważne jest zastrzeżenie, że do sezonu 2005/06 UEFA premie wypłacała we frankach szwajcarskich. Już na własny użytek, aby podobne zestawienia były czytelniejsze, przyjęła, że 1 EUR to 1,6 CHF.

poniedziałek, 25 marca 2013

Wywiad z Petrem Cechem

Najpierw był telefon do agenta Petra Cecha, czy jest szansa, żeby porozmawiać z bramkarzem Chelsea. - Szansa jest, owszem, przyślij pytania mailem - usłyszałem. Pytania wysłałem, rozczarowany, bo spodziewałem się, że nawet jeśli wyśle odpowiedzi (i pewnie nie Petr Cech, ale jego menedżer), to będzie to byle jakie. A po dwóch tygodniach telefon: – Petr pogada osobiście, przyjedź do Pragi.

Z Petrem Cechem rozmawiałem o bramkarzach polskich, angielskich i ogólnie, jak to jest być dobrym golkiperem. Wyszły z tego dwa wywiady, krótszy i dłuższy. Oba były opublikowane w "Przeglądzie Sportowym"

xxxxxxxxxxxxxxxxx

Czy Joe'a Harta można już zaliczyć do najlepszych bramkarzy świata?
Petr Cech: Hart zbliża się do poziomu, jaki prezentują Gianluigi Buffon i Iker Casillas. W ostatnich sezonach,
a w poprzednim przede wszystkim, zrobił niesamowity postęp. Zresztą każdego, kto tyle znaczy dla Anglii i Manchesteru City, mistrza kraju, należy wymieniać wśród najlepszych. O tym, że jest dobry, przekonacie się we wtorek, bo spodziewam się wyrównanego meczu. Hart będzie miał okazję do wykazania się.
 
Dlaczego Anglicy tak długo czekali na klasowego bramkarza?
Petr Cech: Słyszałem niedawno wypowiedź Gordona Banksa, byłego wybitnego angielskiego golkipera. Powiedział, że winni są zagraniczni bramkarze. Ale nie padło pytanie, dlaczego tak się dzieje, skąd na Wyspach tylu obcokrajówców między słupkami?

A pan zna odpowiedź?
Petr Cech: Jeśli chodzi o piłkarzy z pola, sprawa jest prosta. Menedżerowie stawiają na zagranicznych zawodników, jeśli grają lepiej lub przynajmniej tak samo jak miejscowi. Z bramkarzami było inaczej. Anglicy wychodzili z założenia, że nie ma problemu obsady bramki, bo w reprezentacji jest specjalista, który zabezpiecza tę pozycję na lata. Tak było w czasach, gdy bronił David Seaman. Nikt nie zastanawiał się, co będzie potem. Pod tym względem w Anglii jest inaczej niż w Polsce. Dlaczego wypuszczacie w świat tak wielu dobrych bramkarzy? To nie przypadek, że macie dwóch ludzi w Arsenalu, w Southampton Artura Boruca, który wszędzie gdzie występował, zbierał dobre oceny. Niedawno Tomasz Kuszczak był w Manchesterze United, a jest jeszcze młody Grzegorz Sandomierski, którego ludzie uważają za bardzo utalentowanego.

Imponujące, że tak bez problemu, jednym tchem, wymienia pan nazwiska polskich bramkarzy.
Petr Cech: Nie ma się czemu dziwić, oni są po prostu dobrzy. Ale wracając do tematu, w Anglii jest złe podejście do szkolenia najmłodszych bramkarzy. Można to porównać na moim przykładzie. Nie urodziłem się wybitnym piłkarzem, ale zaprocentowała praca, jaką wykonałem w młodości. Uczyłem się bycia bramkarzem, techniki związanej z tą pozycją. Jeśli masz opanowaną technikę, interweniujesz szybciej i rosną szanse na obronę strzałów. A tu mamy takie podejście: postawmy chłopaka w bramce, jak coś obroni, to dobrze i niech stoi tam dalej. Anglicy wychodzą z tego obronną ręką, bo futbol ma u nich wielką tradycję, młodzi ludzie garną się do treningów i łatwiej wyłapać talent. Jednak generalnie bramkarski trening powinni stosować od małego, a nie dopiero, gdy zawodnik jest już dorosły i duży. 


Podobno obecna reprezentacji Anglii jest najsłabsza od lat.
Petr Cech: Ona nie jest słaba. Po prostu przyszedł nowy selekcjoner i drużyna się zmienia. Ma jednak gigantyczny potencjał. Tworzą go młodzi piłkarze, którzy dwa razy w tygodniu grają w Premier League, chyba najbardziej wymagającej lidze świata. Czasami mówi się, że jakaś reprezentacja nie wygląda źle, bo ma zawodników z Serie A, Bundesligi, Primera Divison. Więc co powiedzieć o angielskiej kadrze w całości składającej się z graczy Premier League? Dlatego ma możliwości, a wszystko zależy od tego, jak zespół będzie kierowany, czy zawodnicy załapią, o co chodzi trenerowi, czy do drużyny wpasują się nowe twarze.

Taki Lampard, ale też inne gwiazdy Chelsea, mają jeszcze motywację, żeby grać w swoich reprezentacjach?
Petr Cech: Naturalnie, w szatni regularnie rozmawiamy o powołaniach i meczach. Nikt nie narzeka, że mu się nie chce, że to daleko albo rywal nieatrakcyjny. Może wydawać się, że gracze z topowych klubów są zmanierowani, ale zapewniam: tak nie jest. Piłkarz nawet z największego klubu jest szczęśliwy, gdy może reprezentować kraj, choćby ten najmniejszy. To kwestia dumy.

Petr Cech: „Nie jestem legendą"

niedziela, 24 marca 2013

Czescy trenerzy w ekstraklasie w XXI wieku:


Czescy trenerzy w ekstraklasie w XXI wieku

VERNER LICZKA
Polonia Warszawa (2001–2002), Górnik Zabrze (2004 ), Wisła Kraków (2004–2005), Groclin Grodzisk Wlkp. (2005–2006)
BILANS: 95 meczów (35–29–31, gole: 127:118)
SUKCES: mistrzostwo Polski z Wisłą

PETR NEMEC
Śląsk Wrocław (2001–2002), Widzew Łódź (2002–2003)
BILANS: 20 meczów (5–5–10, gole: 21:34)
SUKCESY: brak

BOHUMIL PANIK
Lech Poznań (2003), Pogoń Szczecin (2004–2005, 2005–2006, 2006)
BILANS: 48 meczów (15–16–17, gole: 56:57)
SUKCESY: brak

LIBOR PALA
Lech Poznań (2003 r.), Pogoń Szczecin (2006–2007)
BILANS: 8 meczów (1–1–6, gole: 7:12)
SUKCESY: brak

MIROSLAV COPJAK
Świt Nowy Dwór Maz. (2003)
BILANS: 10 meczów (0–4–6, gole: 7:20)
SUKCESY: brak

PAVEL MALURA
Pogoń Szczecin (2004)
BILANS: 2 mecze (0–0–2, gole 1:6)
SUKCESY: brak

JOSEF CSAPLAR
Wisła Płock (2005–2007)
BILANS: 40 meczów (8–12–20, gole: 31:58)
SUKCESY: Puchar Polski i Superpuchar Polski

MARTIN PULPIT
Odra Wodzisław (2009)
BILANS: 1 mecz (0–0–1, gole: 1:3)
SUKCESY: brak

FRANTISEK STRAKA
Arka Gdynia (2011)
BILANS: 11 meczów (2–3–6, gole: 10:22)
SUKCESY: brak

PAVEL HAPAL
Zagłębie Lubin (od 2011)
BILANS: 22 mecze (10–4–8, gole: 28:34)
SUKCESY: brak
stan na 13.09.2012

zestawienie było uzupełnieniem tekstu o czeskich trenerach w polskiej ekstraklasie.

Czescy trenerzy w Polsce

Tekst napisany po tym, jak Śląsk Wrocław zatrudnił Stanislava Levego. Opublikowany w Magazynie „Przeglądu Sportowego"

xxxxxxx

Czescy szkoleniowcy w polskiej lidze spektakularnych sukcesów raczej nie odnoszą, ale szefowie klubów sięgają po nich regularnie. Stanislav Levy, który w piątek zadebiutował jako opiekun piłkarzy Śląska Wrocław, jest jedenastym trenerem z Czech pracującym w naszej ekstraklasie w tym stuleciu.

Czech Czechowi nierówny. Verner Lička zdobył z Wisłą mistrzostwo Polski i wielu piłkarzom otworzył oczy: nauczył taktyki, pokazał zdrowy tryb życia. Z drugiej strony był Libor Pala, który według klubowych anegdot, kazał zawodnikom wchodzić do morza, by stamtąd czerpali energię.

Szkoła czesko-niemiecka
Levy ma wszystko, by nawiązać do tych pierwszych szkoleniowców. – Mamy nadzieję, że tak będzie – mówi dyrektor sportowy Śląska Krzysztof Paluszek. We Wrocławiu zdecydowano się na Levy'ego po koncertowo przegranym początku sezonu. Śląsk na sześć meczów w europejskich pucharach przegrał pięć, dając sobie strzelić 17 goli. – Dlatego zdecydowaliśmy się na zmianę Oresta Lenczyka. Ale nie można mówić, że wybraliśmy kierunek czeski. Levy to raczej połączenie tamtejszej szkoły z niemiecką, z racji klubów, w których pracował. Chodziło też o zbliżoną mentalność do naszej. No i język pewnie nie będzie przeszkodą – mówi Paluszek. Dodaje, że nie było problemów z nawiązaniem kontaktu z Czechem, bo podczas EURO 2012 tamtejsi trenerzy tłumnie odwiedzali Wrocław, gdzie 3 mecze grała ich reprezentacja. – Przekonali się, w jakim kierunku rozwija się nasza liga, jaka otoczka jej towarzyszy – mówi dyrektor mistrzów Polski.

Potwierdza to Josef Csaplar, dziś selekcjoner czeskich reprezentacji młodzieżowych, który w Płocku pracował w latach 2005–2007. – Jesteśmy pod wrażeniem, jak wasza ekstraklasa jest zorganizowana. Nie chodzi tylko o pieniądze, zdecydowanie większe niż u nas. Mam na myśli stadiony, kibiców. I drogi. Dlatego kiedy Stanislav Levy zadzwonił do mnie i pytał o polską ligę, powiedziałem mu, że są tu świetne warunki do pracy – mówi Csaplar.
Zaczęło się od Liczki
Moda na czeskich trenerów wróciła 10 lat temu. W Polonii Warszawa furorę robił wtedy Verner Liczka. Przychodził jako uznany fachowiec, który zaledwie pięć lat wcześniej – w 1996 roku – był asystentem Dusana Uhrina podczas udanych dla Czech (drugie miejsce) mistrzostw Europy. – Już po pierwszym spotkaniu widać było, że to jest gość, któremu warto zaufać – wspomina Arkadiusz Kaliszan, ówczesny obrońca Polonii.
– Pokazał nam wiele rzeczy, o których wcześniej tylko słyszeliśmy. Nauczył nas grać czwórką obrońców w linii, ćwiczyliśmy asekurację środkowych obrońców. Boczni defensorzy musieli pamiętać, żeby nie wchodzić w strefę stoperów. W efekcie jako pierwszy zespół w Polsce zaczęliśmy grać prawdziwym systemem 4–4–2. To była dla nas nowość – mówi Piotr Dziewicki, inny podopieczny Lički z Konwiktorskiej.

Czech pokazywał zawodnikom nie tylko, jak poruszać się po boisku, ale też jak przygotować się do meczu. Legendą obrosły zakazy, jakie wprowadził, a więc koniec z jajecznicą i parówkami na śniadanie. – Niektórzy traktowali to z politowaniem, ale dziś z perspektywy czasu widać, że Verner miał rację – podkreśla Kaliszan.
Lička wielkiego wyniku z Czarnymi Koszulami nie zrobił. Rozstał się z klubem, którym wstrząsały wewnętrzne spory dyrektorów, po niecałym sezonie. Jednak markę w Polsce wyrobił sobie na tyle, że był bliski przejęcia po Jerzym Engelu reprezentacji Polski. – Z prezesem PZPN Michałem Listkiewiczem nawet odbyliśmy z nim parogodzinną rozmowę. Przedstawił nam swoją wizję i tyle. Nie zdecydowaliśmy się na niego – mówi Henryk Apostel, w 2002 roku wiceprezes związku ds. szkoleniowych. Dziś Lička śmieje się, że przesądziły polskie układy. Już na poważnie przypomina, że wielu naszych trenerów nie odnosiło się do niego życzliwie. Czy tak było naprawdę? Przed wyborem selekcjonera (został nim Zbigniew Boniek) „Gazeta Wyborcza" zacytowała  Leszka Jezierskiego, wtedy członka Wydziału Szkolenia PZPN: „Poznałem go na kursokonferencjach. Sympatyczny kolega-trener. Ale nie wariujmy... Żeby od razu miał być zbawcą polskiej piłki? Selekcjonerem? Nie widzę tego, po prostu nie widzę...".

Każdy ma konika
Inni widzieli. Przede wszystkim Libora Palę, który w Polonii był asystentem Lički. W ekstraklasie Pala próbował sił jako samodzielny trener w Lechu Poznań i Pogoni Szczecin. – Jako drugi trener sprawdzał się, jako pierwszy już nie – podsumowuje Kaliszan, który zetknął się z Palą po raz drugi w Lechu. W Poznaniu do dziś kręcą głowami na wspomnienie, że Pala prowadził Kolejorza. Przypominają jego niekonwencjonalne metody, jak czerpanie energii z morza. – Cóż, każdy trener ma jakiegoś konika. Tyle że nie zawsze się to sprawdza – dodaje Kaliszan.
W tym czasie w ekstraklasie pracowali też inni Czesi. Bohumil Panik (dziś członek komisji futbolu młodzieży czeskiej federacji piłkarskiej), poprzednik Pali w Lechu, aż 3 razy obejmował Pogoń. Króciutko byli Miroslav Čopjak w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki i Pavel Malura w Pogoni Szczecin. Po nieudanych epizodach w Śląsku Wrocław i Widzewie w niższych ligach nazwisko wyrabiał sobie Petr Nĕmec. Synonimem dobrego czeskiego fachowca pozostawał Lička. Jak opowiadają jego byli zawodnicy, szkoleniowiec  niezwykle wymagający od każdego, bez względu na wiek i doświadczenie. Nie każdemu jednak jego styl odpowiadał. – Trafiliśmy na siebie w Groclinie. I od razu wiedziałem, że nie nadajemy na tych samych falach – mówi Dariusz Gęsior, były reprezentant kraju. Przyznaje, że do końca nie rozumie, dlaczego u nas tak chętnie stawia się na trenerów z Czech. Ale oni wciąż mają wzięcie, choć raz im wychodzi, raz nie. Frantisek Straka spadł z Arką Gdynia z ekstraklasy i nad morzem zapamiętano głównie łzy, którymi zalewał się po ostatnim meczu. Z kolei Pavel Hapal w ubiegłym sezonie uratował ekstraklasę dla Zagłębia Lubin, za co w nagrodę dostał podwyżkę. Nieoficjalnie mówi się, że z 10 do 14 tys. euro miesięcznie.

Będą pewnie kolejni, zresztą już mogli być. W ostatnim półroczu starania o zatrudnienie Pavla Vrby, trenera Viktorii Pilzno, która kilka tygodni temu w dwumeczu eliminacji Ligi Europy rozbiła Ruch Chorzów 7:0, czyniły Wisła Kraków i Legia. No i sami Czesi mówią, że u nas pracuje się przyjemnie, choć rozstania nie zawsze są miłe.
 

piątek, 22 marca 2013

Rozmowa z Jaroslavem Plasilem

Z Jaroslavem Plasilem, Jardą lub Jaro - bo tak na niego mówią koledzy - rozmawiałem dwa dni przed meczem Czechy - Dania w eliminacjach MŚ 2014. O sytuacji w reprezentacji Czech i Ludovicu Obraniaku, z którym gra w Bordeaux.
Rozmowa została opublikowana w papierowym „Przeglądzie Sportowym" i na www.przegladsportowy.pl 

xxxxxxx

Jak się zmieniła reprezentacja Czech od mistrzostw Europy? Jest lepsza, gorsza, prezentuje taki sam poziom?
Jaroslav Plasil: Z jednej strony na pewno bardziej doświadczony, w końcu parę meczów w ostatnich miesiącach rozegraliśmy, z drugiej – brakuje nam paru piłkarzy. Przede wszystkim kontuzjowanego Vaclava Pilařa, jest co prawda Tomaš Rosicky, ale on z kolei długo nie grał z powodu kontuzji. Nie ma też Milana Baroša. Jest też chyba z czterech nowych piłkarzy, których nie widzieliście podczas EURO 2012. Zgrywamy się, wydaje mi się, że dobrze nam to wychodzi i w spotkaniu z Danią to potwierdzimy, grając tak samo dobrze, jak w ostatnich meczach.

No właśnie, ale w którym meczu pokazaliście prawdziwe oblicze? W wyjazdowym sprawdzianie z Turcją (2:0) lub ze Słowacją w Ołomuńcu (3:0)? Czy w spotkaniu o punkty eliminacji mistrzostw świata z Bułgarią w Pradze, kiedy było 0:0?
Jaroslav Plasil: Mam nadzieję, że pokażemy mieszankę tego, co graliśmy w tych dwóch pierwszych z wymienionych meczów. Jeśli tak się stanie, powinniśmy wygrać. Takie zwycięstwo by nas mocno podbudowało: z trudnym rywalem, przed własną publicznością itp.

I w tabeli zrobiłoby się spokojniej?
Jaroslav Plasil: No pewnie. Dlatego żałujemy, że jesienią nie pokonaliśmy Bułgarii. Mielibyśmy pięć punktów przewagi nad Danią i w piątek moglibyśmy jej jeszcze odskoczyć. Ale stało się i ten najbliższy mecz jest kluczowy.

Ostatnie niezłe wyniki w meczach towarzyskich to na pewno dobry znak? Czescy eksperci mówią, że najlepiej gracie, gdy jesteście pod presją i macie coś do udowodnienia krytykom.
Jaroslav Plasil: I mają absolutną rację. Ale przed spotkaniem z Danią właśnie czujemy tę presję, więc tym bardziej liczę, że wyjdzie nam dobry mecz i zdobędziemy komplet punktów.

Na początku wspomniał pan Milana Baroša, który po EURO 2012 zakończył reprezentacyjną karierę. Brakuje go w zespole?
Jaroslav Plasil: Takiego piłkarza, znakomitego i doświadczonego zawsze będzie brakować. Ale jest zawodnik, który powoduje, że jego absencji nie odczuwamy. To David Lafata, który od niedawna gra w Sparcie Praga. Wyborny snajper, który udanie zastąpił Milana.

Baroš z kolei od niedawna gra w Baniku Ostrawa i jest rewelacją rundy wiosennej. Zdążył ustrzelić nawet hat tricka. W czeskiej prasie pojawiły się sygnały, że mógłby wrócić do reprezentacji. Coś w tym jest czy to bzdury?
Jaroslav Plasil: Też o tym czytałem i słyszałem, ale nie wydaje mi się to realne. Milan podjął ostateczną decyzję i jej nie zmieni. Choć szkoda, bo chciałbym, że wrócił do naszego zespołu.

Wraca pan czasami myślami do EURO 2012 i waszych meczów we Wrocławiu?
Jaroslav Plasil: Oczywiście, o tym nie da się zapomnieć. To było coś wspaniałego, a szczególnie wsparcie waszych kibiców. Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem.

Ćwierćfinał, przegrany przez was z Portugalią 0:1, to był maksymalny pułap czeskiej reprezentacji?
Jaroslav Plasil: Zawsze można było zagrać lepiej i wygrać. Mieliśmy szanse, szczególnie w pierwszej połowie. Gdybyśmy którąś z nich wykorzystali, to kto wie. A tak po przerwie Portugalczycy dyktowali warunki i zrobił się dla nas bardzo trudny mecz. Ale chyba walczyliśmy dzielnie?

Bardzo dzielnie.
Jaroslav Plasil: Też tak myślę, dlatego dojście do ćwierćfinału mistrzostw Europy trzeba uznać za sukces. Wielu naszych młodych, jeszcze niedoświadczonych zawodników, świetnie się spisało.

Muszę pana jeszcze zapytać o Ludovica Obraniaka, z którym na co dzień gra pan w Bordeaux. W Polsce niektórzy go krytykują, mówią, że reprezentacji nie daje tyle, ile klubowi, że nie mówi po polsku i generalnie nie powinien być powoływany.
Jaroslav Plasil: W Bordeaux za wiele o naszych reprezentacjach nie rozmawiamy, Ludovic Obraniak nie skarżył mi się, że coś takiego spotyka go w Polsce. Mogę powiedzieć więc jedynie, co ja o tym myślę. Fakt, że po polsku prawie w ogóle nie mówi, ale jestem przekonany, że on przydaje się waszemu zespołowi. Przecież potrafi dobrze strzelić z dystansu, dograć piłkę do napastnika.

To ten nasz napastnik, Robert Lewandowski, sugerował, że nie strzela goli, bo nie dostaje podań od pomocników, czyli od Obraniaka. Może pan sobie wyobrazić sytuację, w której na przykład Lafata mówi, że nie zdobywa bramek, bo słabo gra Plašil?
Jaroslav Plasil: Chyba nie, nigdy czegoś takiego nie było. Byłaby to co najmniej dziwna sytuacja.

W tej dyskusji o Obraniaku padają też pytania o pozycję, na której powinien grać. Boczny pomocnik czy jako ten za napastnikiem.
Jaroslav Plasil: Jako tzw. „dziesiątka”, nie mam wątpliwości. Właśnie grając na tej pozycji najlepiej spisuje się w Bordeaux, strzelił parę goli, asystował przy trafieniach innych. Tak więc jestem zdziwiony, że u was trwa taka dyskusja. Moim zdaniem Ludovic Obraniak powinien grać w reprezentacji Polski.

Wcześniejsza rozmowa z Jaroslavem Plasilem, przeprowadza przed EURO 2012

wtorek, 5 marca 2013

Pavel Horvath, kapitan Viktorii Pilzno

Z Pavlem Horvathem, kapitanem Viktorii Pilzno, rozmawiałem przed rewanżowym meczem 1/16 finału Ligi Europy z Napoli. Tak, jak się spodziewałem, wyluzowany gość. A spodziewałem się tego, bo Pavla Horvatha już poznałem - podczas praskiej promocji biografii Tomasa Repki i na bankiecie po ogłoszeniu wyników plebiscytu na czeskiego piłkarza roku w 2012 roku. Pavel Horvath: dusza towarzystwa i kawał - dosłownie - piłkarza.
Rozmowa opublikowana była w "Przeglądzie Sportowym".

xxxxxxxxxxxxxxxx

W ubiegłym sezonie z powodzeniem graliście w Lidze Mistrzów, w tym jesteście rewelacją Ligi Europy. Tydzień temu wygraliście na wyjeździe z Napoli 3:0. Jak wy to robicie?
Pavel Horvath: Ojcem sukcesu jest nasz trener Pavel Vrba. Dostał czas, aby spokojnie pracować. Przetrwał trudny okres na początku i teraz trzeci kolejny sezon notujemy dobre wyniki. Wszyscy piłkarze znają się coraz lepiej, jesteśmy bardziej zgrani. Do tego mamy styl, który podoba się kibicom. Staramy prezentować się ofensywnie, zawsze grać do przodu.
 
Mówi pan, że coraz lepiej się rozumiecie, ale co sezon dwóch, trzech graczy Viktorii odchodzi do innych klubów, a w ich miejsce pojawiają się nowi zawodnicy. Nie ma to jednak wpływu na waszą grę.
Oczywiście. Jestem w Pilznie już pięć lat i w tym czasie odeszło stąd chyba z dziesięciu kluczowych piłkarzy. Wymienię tylko reprezenantów: Jana Rezeka, Petra Jiracka, Milana Petrzelę, skończyło się wypożyczenie Vaclava Pilara... Jednak oni opuszczali nas nie na zasadzie jakieś gwałtownej wyprzedaży, kręgosłup drużyny pozostawał nieruszony. A ci, którzy przychodzą, są już gotowi do gry na wysokim poziomie. Oni wiedzą, że tutaj nie ma czasu na naukę, mają świadomość, czego się od nich oczekuje. W kadrze są też wychowankowie. Młodzi chłopcy, ale od początku szkoleni według przyjętego schematu. Dla nich przejście do pierwszego zespołu nie jest szokiem.

 Stanislav Levy, czeski trener Śląska Wrocław, powiedział, że źródłem sukcesu Viktorii jest szybkość piłkarzy.
Standa ma rację. Chcemy grać właśnie tak, jak on mówi: szybko. Nad tym pracujemy podczas treningów. W meczach wychodzi nam to całkiem nieźle. Naturalnie jest to możliwe dzięki piłkarzom, jacy są w zespole. Mam tu na myśli szybkich skrajnych obrońców i pomocników. Ale szybkość to nie wszystko. Wyznajemy zasadę, że gramy po ziemi. Pomocni są w tym już stoperzy, którzy nie mają problemów ze spokojnym rozegraniem piłki.

Kiedy mierzycie się z takim klubami jak Milan, Barcelona, Atletico Madryt czy właśnie Napoli, musi pan rozmawiać z młodszymi kolegami, żeby grali bez kompleksów?
Nie ma takiej potrzeby, znamy swoją wartość. Wiemy, że potrafimy grać w piłkę i wyniki to potwierdzają. Ci młodzi piłkarze w naszym zespole to są naprawdę dobrzy zawodnicy. I inteligentni. Bardzo mi pomagają. Przecież mam już prawie 38 lat, a w tym wieku dziwne jest, gdy rano nic nie boli. Na boisku nie jestem za szybki, ale mając ich z boku, czuję się pewnie. No i mówią do mnie po imieniu, dzięki czemu nie czuję się taki stary.

Który z tych młodych zapowiada się najlepiej? Vladimir Darida?
Trudno wskazać tego naj, ale faktycznie on jest niezmiernie utalentowany. To kwestia czasu, gdy przejdzie do wielkiego europejskiego klubu i zrobi karierę.

Do Viktorii trafił pan pięć lat temu jako 33-latek. Chyba nie spodziewał się pan wtedy, że wszystko co najlepsze w piłce, jest dopiero przed panem.
Pewnie, że nie. W 2008 roku, kiedy odchodziłem ze Sparty Praga, myślałem, żeby w Pil- znie spokojnie dograć do końca kariery. A tu nagle wszystko zaczęło funkcjonować jak należy, jest super i aż chce się grać.

Z kim wolałby pan zagrać w kolejnej rundzie Ligi Europy? Z BATE Borysów czy Fenerbahce (w pierwszym meczu tych zespołów było 0:0)?
 Najpierw trzeba wyeliminować Napoli.

Niech pan przestanie, po 3:0 w pierwszym spotkaniu...
No dobrze, takiej zaliczki nie można zaprzepaścić. Ale nie można też zapeszać. Najpierw postawmy kropkę nad i, czyli przejdźmy Napoli.

W pierwszych rundach obecnej Ligi Europy graliście z Ruchem Chorzów. Pamięta pan jeszcze tamte mecze?
Bardzo dobrze. Takie spotkania, w pierwszych rundach, nie są łatwe, bo nie wiadomo, czego spodziewać się po przeciwniku. Jednak Ruch mieliśmy dobrze rozpracowany i w dwumeczu wygraliśmy aż 7:0. Ale nie wyrobiłem sobie zdania o polskim futbolu tylko na podstawie Ruchu. Myślę, że mimo wszystko wasza piłka nie stoi na tak niskim poziomie.

xxxxxx

W trakcie rozmowy pojawiło się nazwisko Vladimira Daridy, jednego z największych talentów w czeskiej piłce nożnej. Tutaj przeczytasz, jak to się stało, że Vladimir Darida trafił do piłkarskiej reprezentacji Czech.