niedziela, 24 marca 2013

Czescy trenerzy w Polsce

Tekst napisany po tym, jak Śląsk Wrocław zatrudnił Stanislava Levego. Opublikowany w Magazynie „Przeglądu Sportowego"

xxxxxxx

Czescy szkoleniowcy w polskiej lidze spektakularnych sukcesów raczej nie odnoszą, ale szefowie klubów sięgają po nich regularnie. Stanislav Levy, który w piątek zadebiutował jako opiekun piłkarzy Śląska Wrocław, jest jedenastym trenerem z Czech pracującym w naszej ekstraklasie w tym stuleciu.

Czech Czechowi nierówny. Verner Lička zdobył z Wisłą mistrzostwo Polski i wielu piłkarzom otworzył oczy: nauczył taktyki, pokazał zdrowy tryb życia. Z drugiej strony był Libor Pala, który według klubowych anegdot, kazał zawodnikom wchodzić do morza, by stamtąd czerpali energię.

Szkoła czesko-niemiecka
Levy ma wszystko, by nawiązać do tych pierwszych szkoleniowców. – Mamy nadzieję, że tak będzie – mówi dyrektor sportowy Śląska Krzysztof Paluszek. We Wrocławiu zdecydowano się na Levy'ego po koncertowo przegranym początku sezonu. Śląsk na sześć meczów w europejskich pucharach przegrał pięć, dając sobie strzelić 17 goli. – Dlatego zdecydowaliśmy się na zmianę Oresta Lenczyka. Ale nie można mówić, że wybraliśmy kierunek czeski. Levy to raczej połączenie tamtejszej szkoły z niemiecką, z racji klubów, w których pracował. Chodziło też o zbliżoną mentalność do naszej. No i język pewnie nie będzie przeszkodą – mówi Paluszek. Dodaje, że nie było problemów z nawiązaniem kontaktu z Czechem, bo podczas EURO 2012 tamtejsi trenerzy tłumnie odwiedzali Wrocław, gdzie 3 mecze grała ich reprezentacja. – Przekonali się, w jakim kierunku rozwija się nasza liga, jaka otoczka jej towarzyszy – mówi dyrektor mistrzów Polski.

Potwierdza to Josef Csaplar, dziś selekcjoner czeskich reprezentacji młodzieżowych, który w Płocku pracował w latach 2005–2007. – Jesteśmy pod wrażeniem, jak wasza ekstraklasa jest zorganizowana. Nie chodzi tylko o pieniądze, zdecydowanie większe niż u nas. Mam na myśli stadiony, kibiców. I drogi. Dlatego kiedy Stanislav Levy zadzwonił do mnie i pytał o polską ligę, powiedziałem mu, że są tu świetne warunki do pracy – mówi Csaplar.
Zaczęło się od Liczki
Moda na czeskich trenerów wróciła 10 lat temu. W Polonii Warszawa furorę robił wtedy Verner Liczka. Przychodził jako uznany fachowiec, który zaledwie pięć lat wcześniej – w 1996 roku – był asystentem Dusana Uhrina podczas udanych dla Czech (drugie miejsce) mistrzostw Europy. – Już po pierwszym spotkaniu widać było, że to jest gość, któremu warto zaufać – wspomina Arkadiusz Kaliszan, ówczesny obrońca Polonii.
– Pokazał nam wiele rzeczy, o których wcześniej tylko słyszeliśmy. Nauczył nas grać czwórką obrońców w linii, ćwiczyliśmy asekurację środkowych obrońców. Boczni defensorzy musieli pamiętać, żeby nie wchodzić w strefę stoperów. W efekcie jako pierwszy zespół w Polsce zaczęliśmy grać prawdziwym systemem 4–4–2. To była dla nas nowość – mówi Piotr Dziewicki, inny podopieczny Lički z Konwiktorskiej.

Czech pokazywał zawodnikom nie tylko, jak poruszać się po boisku, ale też jak przygotować się do meczu. Legendą obrosły zakazy, jakie wprowadził, a więc koniec z jajecznicą i parówkami na śniadanie. – Niektórzy traktowali to z politowaniem, ale dziś z perspektywy czasu widać, że Verner miał rację – podkreśla Kaliszan.
Lička wielkiego wyniku z Czarnymi Koszulami nie zrobił. Rozstał się z klubem, którym wstrząsały wewnętrzne spory dyrektorów, po niecałym sezonie. Jednak markę w Polsce wyrobił sobie na tyle, że był bliski przejęcia po Jerzym Engelu reprezentacji Polski. – Z prezesem PZPN Michałem Listkiewiczem nawet odbyliśmy z nim parogodzinną rozmowę. Przedstawił nam swoją wizję i tyle. Nie zdecydowaliśmy się na niego – mówi Henryk Apostel, w 2002 roku wiceprezes związku ds. szkoleniowych. Dziś Lička śmieje się, że przesądziły polskie układy. Już na poważnie przypomina, że wielu naszych trenerów nie odnosiło się do niego życzliwie. Czy tak było naprawdę? Przed wyborem selekcjonera (został nim Zbigniew Boniek) „Gazeta Wyborcza" zacytowała  Leszka Jezierskiego, wtedy członka Wydziału Szkolenia PZPN: „Poznałem go na kursokonferencjach. Sympatyczny kolega-trener. Ale nie wariujmy... Żeby od razu miał być zbawcą polskiej piłki? Selekcjonerem? Nie widzę tego, po prostu nie widzę...".

Każdy ma konika
Inni widzieli. Przede wszystkim Libora Palę, który w Polonii był asystentem Lički. W ekstraklasie Pala próbował sił jako samodzielny trener w Lechu Poznań i Pogoni Szczecin. – Jako drugi trener sprawdzał się, jako pierwszy już nie – podsumowuje Kaliszan, który zetknął się z Palą po raz drugi w Lechu. W Poznaniu do dziś kręcą głowami na wspomnienie, że Pala prowadził Kolejorza. Przypominają jego niekonwencjonalne metody, jak czerpanie energii z morza. – Cóż, każdy trener ma jakiegoś konika. Tyle że nie zawsze się to sprawdza – dodaje Kaliszan.
W tym czasie w ekstraklasie pracowali też inni Czesi. Bohumil Panik (dziś członek komisji futbolu młodzieży czeskiej federacji piłkarskiej), poprzednik Pali w Lechu, aż 3 razy obejmował Pogoń. Króciutko byli Miroslav Čopjak w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki i Pavel Malura w Pogoni Szczecin. Po nieudanych epizodach w Śląsku Wrocław i Widzewie w niższych ligach nazwisko wyrabiał sobie Petr Nĕmec. Synonimem dobrego czeskiego fachowca pozostawał Lička. Jak opowiadają jego byli zawodnicy, szkoleniowiec  niezwykle wymagający od każdego, bez względu na wiek i doświadczenie. Nie każdemu jednak jego styl odpowiadał. – Trafiliśmy na siebie w Groclinie. I od razu wiedziałem, że nie nadajemy na tych samych falach – mówi Dariusz Gęsior, były reprezentant kraju. Przyznaje, że do końca nie rozumie, dlaczego u nas tak chętnie stawia się na trenerów z Czech. Ale oni wciąż mają wzięcie, choć raz im wychodzi, raz nie. Frantisek Straka spadł z Arką Gdynia z ekstraklasy i nad morzem zapamiętano głównie łzy, którymi zalewał się po ostatnim meczu. Z kolei Pavel Hapal w ubiegłym sezonie uratował ekstraklasę dla Zagłębia Lubin, za co w nagrodę dostał podwyżkę. Nieoficjalnie mówi się, że z 10 do 14 tys. euro miesięcznie.

Będą pewnie kolejni, zresztą już mogli być. W ostatnim półroczu starania o zatrudnienie Pavla Vrby, trenera Viktorii Pilzno, która kilka tygodni temu w dwumeczu eliminacji Ligi Europy rozbiła Ruch Chorzów 7:0, czyniły Wisła Kraków i Legia. No i sami Czesi mówią, że u nas pracuje się przyjemnie, choć rozstania nie zawsze są miłe.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz